czwartek, 18 kwietnia 2013

Ufff

Jestem, żyję. Ale tak jakoś mi schodzi....
Święta były jednak wyjątkowe w tym roku. Bo..... chorowałam JA! Tzn nie tylko ja ale ja najgorzej. Na Lalę podziałał antybiotyk i już na Święta było OK. Dobrze, że dostała ten antybiotyk, bo posiew wykazał bakterię coli. Zrobiliśmy teraz kontrolne badanie i wynik będzie jutro. W piątek przed Świętami mnie dopadł jakiś wirus biegunkowy. Rozłożyło mnie bardzo szybko i tak jak jeszcze nigdy w życiu. Jeszcze przed południem załatwiałam różne sprawy w mieście i było ok. A ok godz 14 dostałam gorączki takiej z dreszczami i zaczęłam biegać do kibelka. Po tabletce gorączka spadła mi tylko trochę a potem znowu do góry do 40 stopni. Ok 18 przyjechała teściowa i jak zobaczyła jak mną telepie to zarządziła wyjazd do lekarza. Zadzwoniła do przychodni, gdzie urzęduje nasz lekarz rodzinny i się dowiedziała, że nie ma już żadnego lekarza w pracy chociaż przychodnia jest czynna do 20. Ciekawe po co do 20, jeśli nie ma lekarza? Jak mąż wrócił z pracy to zabrała mnie do takiej przychodni opieki nocnej i świątecznej do której mamy bardzo blisko. Musiało być ze mną nie najlepiej, bo lekarz przepisał mi jakieś 2 antybiotyki dojelitowe i zaznaczył, że jak do rana nie będzie poprawy to mam jechać do szpitala. Na szczęście po tych lekach nie miałam już gorączki ale czułam się bardzo słabo. Tak słabo, że nie mogłam wejść na piętro do łóżka. Leżałam całą sobotę na kanapie a jak musiałam iść do kibelka to po drodze odpoczywałam na krześle, bo brakowało mi tchu a nogi miałam jak z waty. W niedzielę było już lepiej ale tak całkiem dobrze to poczułam się dopiero po Świętach. W poniedziałek Wielkanocny zachorował Miś na.... biegunkę. No cóż. Można się było tego spodziewać, że się zarazi. Ale jak pomyślałam, że będzie tak cierpiał jak ja to chciało mi się wyć. Od razu po pierwszych objawach zaaplikowałam mu leki, które po prostu staram się zawsze posiadać przy 2 dzieci. Okazało się, że poza biegunką Miś czuje się całkiem dobrze, ma dobry humor i apetyt. Przeszedł przez to zupełnie inaczej niż ja. I dobrze, że się biedak tak nie męczył. Już w środę było po chorobie. Święta były więc wyjątkowe. Pierwszy raz w życiu na Święta w moim domu nie było nawet odkurzone. Pierwszy raz w życiu nie przygotowałam kompletnie nic na Święta. Pierwszy raz Święta jakby w ogóle Świętami nie były. No ale to już było i minęło.

W tym tygodniu były emocje związane z rekrutacją do przedszkola. Jakoś przez cały czas nie miałam w ogóle myśli, że Misia mogą nie przyjąć. Było to dla mnie oczywistą oczywistością, że będzie przyjęty i będą przez 1 rok chodzić z Lalą do tego samego przedszkola. Bo już za rok Lala pójdzie do szkoły (niestety). We wtorek sprawdziłam  listę w internecie i ok. Miś przyjęty do tego przedszkola co chciałam. Żadnych fajerwerków, bo przecież nie mogło być inaczej. W środę korzystając z przepięknej pogody zaraz po przedszkolu byliśmy na placu zabaw prawie do samego wieczora. Na placach były tłumy, bo wszyscy są spragnieni słońca. Wśród rodziców tylko 1 temat - przyjęcia do przedszkoli. Nasłuchałam się narzekań, biadolenia itp. Okazało się, że wiele dzieci 3 letnich nie zostało w ogóle przyjętych do żadnego przedszkola. Na placu była tylko jeszcze 1 dziewczynka oprócz Misia, której się udało. A było naprawdę dużo dzieci. Poza tym rodzice opowiadali o dzieciach swoich znajomych, które też się nie dostały. Po prostu masakra. Nie miałam tej świadomości, że z miejscami w przedszkolu było tak źle. A ja cały czas byłam o to spokojna. A syn koleżanki też nie został przyjęty. No to tyle w tym temacie.

Dzieciaki nie mogą nacieszyć się zabawami na dworze. Jak wracamy z przedszkola to wcale nie wchodzą do domu. Nawet kolację jedzą na dworze a potem z trudem wganiam ich do domu. Najchętniej całych wtedy wrzuciłabym do pralki. Wreszcie jest to na co czekaliśmy długie miesiące. Dzisiaj wymyłam po zimie taras (ponad 30 metrów) i meble na tarasie. Tym samym ogłosiłam rozpoczęcie sezonu tarasowo grillowego. Hurraa!! I z tej okazji zaprosiłam teściową na kawę na tarasie ale niestety kawę musiałyśmy wypić przed domem, żeby mieć oko na dzieci w piaskownicy.

Cały tydzień wieczory spędzam samotnie z piwkiem przed laptopem. Mąż wraca z pracy wykąpać się i przespać. Mówi, że już niedługo będzie normalnie. Nie wiem tylko co to znaczy "niedługo" :-). Jest teraz na końcówce końca wdrażania nowego systemu. Podobno nawet już wdrożyli ale są jakieś błędy.....

Po długim majowym weekendzie planujemy wypad w góry. Wszyscy w szóstkę :-). My, dzieci i teściowie. Plan jest taki. 4 dni. Rano z mężem we dwójkę wychodzimy w góry. Dzieci zostają z dziadkami - chodzą po mieście, jadą tam gdzie wjeżdżają kolejki i inne takie. A popołudnia spędzamy razem. Wilk syty i owca cała. My pochodzimy po górach i nie będziemy się rozstawać z dziećmi.
Chciałam też przeforsować wakacje nad ciepłym morzem. Znalazłam nawet fajne oferty w Hiszpani. Ale mój mąż jest nieprzekonany. Najpierw mówił, że dzieci za małe i będzie z nimi problem. Jak zrobiłam mu kalkulację, że na takie wakacje wydamy tylko odrobinę więcej niż na poprzednie w Krynicy to trochę zmiękł. Bo jednak kwestia pieniędzy to jest to co do niego najlepiej dociera. Już czytał opinie o hotelach, sprawdzał pogodę i temperaturę wody po czym uznał, że przez tydzień to dzieci nie będą miały co robić nad morzem. Będą się nudzić. I dupa. Uparty jak osioł. Wiele osób już mu powiedziało, że nie ma takiej opcji, żeby się dzieciom plaża i morze znudziły. On jednak wie lepiej. A ja myślę, że bardziej się boi, że to on oszaleje z nudów po kilku dniach na plaży :-)

3 komentarze:

  1. Fajnie, że mały dostał się do przedszkola, może twoja wiara w to,że się dostanie pomogła.A z tym morzem, to nie rozumiem....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym morzem to nikt nie rozumie. Ale go przecież nie zmuszę. Poza tym już nie ma nad czym się zastanawiać. Zupełnie spontanicznie kupiliśmy na Grouponie wczasy na Mazurach :-).

      Usuń
    2. Na Mazurach też fajnie. W sumie i tu woda i tam woda. Jednak się udało!

      Usuń