piątek, 21 czerwca 2013

Rodzicielka

Jak nie pisałam to nie pisałam. A teraz 2 posty w jeden dzień. Ale ciśnienie mi się podniosło. Za sprawą mojej mamy. Ja tej kobiety w żaden sposób nie jestem w stanie zrozumieć. To chyba rzadkie ale łatwiej mi się dogadać z teściową niż z własną matką.
Moja mama zdziczała od siedzenia w domu. Nie chce tego domu wcale opuszczać. Jak wyjdzie gdzieś na chwilę to bardzo się śpieszy z powrotem. Jutro w mojej rodzinie jest wesele. A dokładnie to w rodzinie mamy. O tym, że rodzice by na nie poszli nawet nie pomyślałam. Bo kasy nie ma, bo za daleko, bo spać się chce, bo ogólnie jest tysiąc powodów, żeby zostać w domu. Dzieci zostawiamy pod opieką teściów. Naturalne dla mnie było, że rodzice pójdą na sam ślub i przy okazji zawiozą nas na to wesele. Ale podczas dzisiejszej rozmowy z mamą dowiedziałam się, że nie, bo: jest za gorąco, za daleko (w tym samym mieście), samochód jest brudny, ona nie ma czasu, a w ogóle to mój teść kiedyś powiedział, że chętnie nas zawiezie. No OK teściowie są zawsze chętni do wszystkiego ale wg mnie to trochę dziwne, żeby na ślubie jednak obcych dla siebie ludzi był mój teść a moi rodzice nie. Cały dzień byłam podminowana a popołudniu zadzwoniłam do taty. Pytam czy wybiera się na ślub i czy nas zawiezie. Nic nie wiedział, że mama już za niego zadecydowała. Powiedział, że jak tylko chcemy to nas zawiezie i zaraz pojedzie na myjnię umyć auto.
Takich historii jest mnóstwo. Nie chce mi się wcale tam jeździć.
Mama jest krawcową i dorywczo coś ludziom szyje lub poprawia. Nasz bardzo częsty dialog wygląda mniej więcej tak:
Mama: kasy mi brakuje, to i tamto uszyłam teraz przestój a leki muszę kupić.
Ja: wiesz przecież, że jak Ci na leki brakuje to ja Ci zawsze je kupię.
M: No wiem ale jeszcze mi się nie skończyły.
Za kilka chwil podczas tej samej rozmowy.
Ja: A może byś się z nami wybrała na plac zabaw/do galerii na lody/na spacer/do nas w odwiedziny
M: O nie!! Roboty mam tyle, że muszę całe dnie siedzieć, bo się nie wyrobię. Tej pani mam coś uszyć i tamtej jeszcze. Nie dam rady.
No i do takiego scenariusza już się przyzwyczaiłam. I jak coś proponuję to już chyba tylko z rozpędu, bo odpowiedź znam. Kiedyś jak wiedziałam, że jest sama w domu zaproponowałam, że przyjadę i razem pojedziemy z Lalą na plac zabaw taki duży, który jest niedaleko rodziców. Usłyszałam, że nie, bo za daleko.

Doczekałam się

Po 2 latach i 10 miesiącach znowu mogę nieprzerwanie spać przez całą noc. Moje młodsze dziecko dopiero mając prawie 3 lata przestało wołać mleczka w nocy. Nie mogłam się doczekać tego. Ale tak poza tym to te noce są u nas bardzo krótkie. Czy to możliwe, żeby 3-latek potrzebował tylko ok 9 godzin snu na dobę? Bez drzemki w dzień po 20 do łóżka pada i zasypia w kilka sekund. A ok 5:30 - 6:00 pobudka. Chyba ja bym spała dłużej gdybym mogła.

środa, 5 czerwca 2013

Czekam na słońce

To prawdziwe i takie w przenośni.
Mamy już prawie połowę roku a dni ze słońcem było chyba tylko kilka. Tak się zastanawiam czy za jakiś czas nie okaże się, że w tym roku było więcej samobójstw i depresji??? Rozmyślam nad solarium, po to tylko aby się trochę rozgrzać. I nawet się zdecydowałam tylko dupy mi się nie chce ruszyć.
Tak jak na dworze tak i w sercu. Marazm i jakaś ogólna beznadzieja, brak celów.
W relacjach małżeńskich pozornie ok, a tak naprawdę to coraz dalej od siebie. Jeszcze nigdy mąż mnie tak bardzo nie irytował jak teraz. Wolę jak go nie ma. I najczęściej go nie ma. Przyzwyczaiłam się, że sama podejmuję decyzje, że nie ma dyskusji między nami, że mogę polegać tylko na sobie. Jak przestałam czegokolwiek oczekiwać i czekać to skończyło się moje rozgoryczenie. Odkryłam, że nie jest mi do niczego potrzebny.Jestem mniej nerwowa, bo olewam totalnie to czy będzie, zrobi coś, pójdzie gdzieś z nami czy nie. Mam swoje plany na spędzanie czasu mojego i dzieci i nie uzależniam tych planów od niego. Jak chce może się przyłączyć ale jak nie to nie. I w taki oto sposób byłam sama z dziećmi m.in. w wesołym miasteczku i na basenie. A do Zakopanego pojechaliśmy wszyscy, chociaż do ostatniego dnia nie było to pewne. Mówił, że może nam się nie uda wyjechać, bo on może się nie wyrobić. Powiedziałam, że my jesteśmy gotowi i pojedziemy najwyżej bez niego. Więc się zmobilizował. Pomimo pogody wyjazd się nawet udał. Ale nic nie wniósł do naszych relacji. Na moje pytanie kiedy będzie normalnie usłyszałam, że przecież jest normalnie. Więc niech tak będzie.
Potrzebuję jakiegoś kopniaka, motywacji i przede wszystkim słońca. Niedługo wracam do życia zawodowego. Miałam kilka pomysłów na jakąś działalność. Trochę się podowiadywawałam, ale niewiele, bo wszyscy traktują mnie jak natręta. I nie wiem gdzie się podziała ta moja przebojowość, która nie pozwalała się spławić. Tak ciężko zmusić się do działania.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Ufff

Jestem, żyję. Ale tak jakoś mi schodzi....
Święta były jednak wyjątkowe w tym roku. Bo..... chorowałam JA! Tzn nie tylko ja ale ja najgorzej. Na Lalę podziałał antybiotyk i już na Święta było OK. Dobrze, że dostała ten antybiotyk, bo posiew wykazał bakterię coli. Zrobiliśmy teraz kontrolne badanie i wynik będzie jutro. W piątek przed Świętami mnie dopadł jakiś wirus biegunkowy. Rozłożyło mnie bardzo szybko i tak jak jeszcze nigdy w życiu. Jeszcze przed południem załatwiałam różne sprawy w mieście i było ok. A ok godz 14 dostałam gorączki takiej z dreszczami i zaczęłam biegać do kibelka. Po tabletce gorączka spadła mi tylko trochę a potem znowu do góry do 40 stopni. Ok 18 przyjechała teściowa i jak zobaczyła jak mną telepie to zarządziła wyjazd do lekarza. Zadzwoniła do przychodni, gdzie urzęduje nasz lekarz rodzinny i się dowiedziała, że nie ma już żadnego lekarza w pracy chociaż przychodnia jest czynna do 20. Ciekawe po co do 20, jeśli nie ma lekarza? Jak mąż wrócił z pracy to zabrała mnie do takiej przychodni opieki nocnej i świątecznej do której mamy bardzo blisko. Musiało być ze mną nie najlepiej, bo lekarz przepisał mi jakieś 2 antybiotyki dojelitowe i zaznaczył, że jak do rana nie będzie poprawy to mam jechać do szpitala. Na szczęście po tych lekach nie miałam już gorączki ale czułam się bardzo słabo. Tak słabo, że nie mogłam wejść na piętro do łóżka. Leżałam całą sobotę na kanapie a jak musiałam iść do kibelka to po drodze odpoczywałam na krześle, bo brakowało mi tchu a nogi miałam jak z waty. W niedzielę było już lepiej ale tak całkiem dobrze to poczułam się dopiero po Świętach. W poniedziałek Wielkanocny zachorował Miś na.... biegunkę. No cóż. Można się było tego spodziewać, że się zarazi. Ale jak pomyślałam, że będzie tak cierpiał jak ja to chciało mi się wyć. Od razu po pierwszych objawach zaaplikowałam mu leki, które po prostu staram się zawsze posiadać przy 2 dzieci. Okazało się, że poza biegunką Miś czuje się całkiem dobrze, ma dobry humor i apetyt. Przeszedł przez to zupełnie inaczej niż ja. I dobrze, że się biedak tak nie męczył. Już w środę było po chorobie. Święta były więc wyjątkowe. Pierwszy raz w życiu na Święta w moim domu nie było nawet odkurzone. Pierwszy raz w życiu nie przygotowałam kompletnie nic na Święta. Pierwszy raz Święta jakby w ogóle Świętami nie były. No ale to już było i minęło.

W tym tygodniu były emocje związane z rekrutacją do przedszkola. Jakoś przez cały czas nie miałam w ogóle myśli, że Misia mogą nie przyjąć. Było to dla mnie oczywistą oczywistością, że będzie przyjęty i będą przez 1 rok chodzić z Lalą do tego samego przedszkola. Bo już za rok Lala pójdzie do szkoły (niestety). We wtorek sprawdziłam  listę w internecie i ok. Miś przyjęty do tego przedszkola co chciałam. Żadnych fajerwerków, bo przecież nie mogło być inaczej. W środę korzystając z przepięknej pogody zaraz po przedszkolu byliśmy na placu zabaw prawie do samego wieczora. Na placach były tłumy, bo wszyscy są spragnieni słońca. Wśród rodziców tylko 1 temat - przyjęcia do przedszkoli. Nasłuchałam się narzekań, biadolenia itp. Okazało się, że wiele dzieci 3 letnich nie zostało w ogóle przyjętych do żadnego przedszkola. Na placu była tylko jeszcze 1 dziewczynka oprócz Misia, której się udało. A było naprawdę dużo dzieci. Poza tym rodzice opowiadali o dzieciach swoich znajomych, które też się nie dostały. Po prostu masakra. Nie miałam tej świadomości, że z miejscami w przedszkolu było tak źle. A ja cały czas byłam o to spokojna. A syn koleżanki też nie został przyjęty. No to tyle w tym temacie.

Dzieciaki nie mogą nacieszyć się zabawami na dworze. Jak wracamy z przedszkola to wcale nie wchodzą do domu. Nawet kolację jedzą na dworze a potem z trudem wganiam ich do domu. Najchętniej całych wtedy wrzuciłabym do pralki. Wreszcie jest to na co czekaliśmy długie miesiące. Dzisiaj wymyłam po zimie taras (ponad 30 metrów) i meble na tarasie. Tym samym ogłosiłam rozpoczęcie sezonu tarasowo grillowego. Hurraa!! I z tej okazji zaprosiłam teściową na kawę na tarasie ale niestety kawę musiałyśmy wypić przed domem, żeby mieć oko na dzieci w piaskownicy.

Cały tydzień wieczory spędzam samotnie z piwkiem przed laptopem. Mąż wraca z pracy wykąpać się i przespać. Mówi, że już niedługo będzie normalnie. Nie wiem tylko co to znaczy "niedługo" :-). Jest teraz na końcówce końca wdrażania nowego systemu. Podobno nawet już wdrożyli ale są jakieś błędy.....

Po długim majowym weekendzie planujemy wypad w góry. Wszyscy w szóstkę :-). My, dzieci i teściowie. Plan jest taki. 4 dni. Rano z mężem we dwójkę wychodzimy w góry. Dzieci zostają z dziadkami - chodzą po mieście, jadą tam gdzie wjeżdżają kolejki i inne takie. A popołudnia spędzamy razem. Wilk syty i owca cała. My pochodzimy po górach i nie będziemy się rozstawać z dziećmi.
Chciałam też przeforsować wakacje nad ciepłym morzem. Znalazłam nawet fajne oferty w Hiszpani. Ale mój mąż jest nieprzekonany. Najpierw mówił, że dzieci za małe i będzie z nimi problem. Jak zrobiłam mu kalkulację, że na takie wakacje wydamy tylko odrobinę więcej niż na poprzednie w Krynicy to trochę zmiękł. Bo jednak kwestia pieniędzy to jest to co do niego najlepiej dociera. Już czytał opinie o hotelach, sprawdzał pogodę i temperaturę wody po czym uznał, że przez tydzień to dzieci nie będą miały co robić nad morzem. Będą się nudzić. I dupa. Uparty jak osioł. Wiele osób już mu powiedziało, że nie ma takiej opcji, żeby się dzieciom plaża i morze znudziły. On jednak wie lepiej. A ja myślę, że bardziej się boi, że to on oszaleje z nudów po kilku dniach na plaży :-)

środa, 27 marca 2013

Święta będą u nas tradycyjne

W ogóle nie zauważam tych zbliżających się Świąt. Okna nie umyte, ale nie mam zamiaru ich myć w taką zimową pogodę. O pogodzie pisać nie będę, bo to chyba oczywiste jak bardzo mi się podoba. Nic nie szykuję. Z całych świąt odbębnimy tylko święconkę. Potem w jeden dzień obiad u jednych dziadków, a w drugi dzień u drugich. Święta spędzimy tradycyjnie na podawaniu lekarstw i mierzeniu gorączki. Mam nadzieję, że nie spędzimy tych świąt wyjątkowo w szpitalu. Chociaż w tej kwestii moja intuicja podpowiada mi inaczej. Lali przyplątało się jakieś dziadostwo i nawet nie wiadomo co to. Od tygodnia ma gorączkę taką trochę ponad 38 stopni. Poza tym kompletnie NIC jej nie jest. Zrobiliśmy różne badania i nadal nic nie wiadomo. Nie wszystkie wyszły dobrze ale nie wskazały nic jednoznacznie. Jest podejrzenie jakiejś bakterii ale wyniki posiewu będą dopiero po świętach.
Zapisałam Misia do przedszkola. Jeszcze muszę do końca tygodnia załatwić zaświadczenie z pracy i dołączyć do wniosku. Mąż też musi wziąć z pracy zaświadczenie i od tygodnia o tym zapomina.... Myślicie, że zdąży do jutra to załatwić?
No to Wesołych Świąt!!

wtorek, 19 marca 2013

Ludzie i taborety

Jakiś czas temu ogłosiłam w serwisie ogłoszeń lokalnych, że oddam za darmo łóżeczko dziecięce. Łóżeczko przetrwało 4 dzieci. 2 moich i 2 koleżanki, od której dostałam łóżeczko. Jest trochę poobijane, zrobiłam fotkę żeby było widać. Jak syn zaczął intensywnie skakać w tym łóżeczku to się porozchodziło na łączeniach więc zostało przez nas posklejane jakimś stolarskim klejem. I się trzyma. Tak się trzyma, że rozłożyć się go raczej nie da. Wszystko to opisałam w ogłoszeniu. Napisałam też, że materac mogę sprzedać osobno za tyle i tyle. Generalnie wolałabym go zostawić, bo może się jeszcze przydać na wakacje do łóżeczka turystycznego. W związku z tym, że łóżeczko jest sklejone nie da rady go wysłać. Chcę go oddać za darmo, bo po pierwsze sama je dostałam, a po drugie widzę na allegro jak trudno sprzedać za parę złotych łóżeczka prawie jak nówki. Uznałam, że takiego z defektami to nawet za 10 zł nie ma co wystawiać. Niech idzie za darmo.
I się zaczęło. Ponieważ łóżeczko za darmo to w ciągu 3 tygodni zaliczyło prawie 4 tys wyświetleń.
Dostałam kilkadziesiąt maili z zapytaniem czy aktualne a po mojej odpowiedzi, że tak, kontakt się urywał. Dziwne, bo wydawało mi się, że jak nieaktualne to się ogłoszenie usuwa. A jak się już o to pyta to jest się trochę zainteresowanym, a nie pyta się tylko po to, żeby zapytać.
Kilkanaście maili z zapytaniem ile będzie kosztować wysyłka??
Kilka maili z zapytaniem czy łóżeczko jest z materacem??
Kilka telefonów: "A gdzie można odebrać?" Mówię nazwę dzielnicy - w słuchawce cisza. Mówię nazwę ulicy - w słuchawce cisza. Mówię nazwę miasta - i słyszę: "ooooo to za daleko, bo jestem z Gdańska/Warszawy/ itp. Ja mieszkam na Śląsku a nazwa miasta widnieje jak byk w ogłoszeniu.
Dzwonił też taki 1 pan, który chyba przebił wszystkich. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
-czy aktualne?
-tak
-a do osobówki wejdzie?
-raczej nie, bo jest sklejone
-a to nie wiedziałem, nie napisała pani tego. Ale jak to sklejone?
-no sklejone na łączeniach, bo się rozłaziło
-aaa to nic. Ja sobie je na miejscu rozkleję
-????? Niby jak?
-No ja ze szwagrem przyjadę, bo on ma kombiaka i klej się troche rozpuści resztę przetnie i da radę. A jesteście w domu teraz? (nie wiem co miała znaczyć ta liczba mnoga). Bo ja z J. jestem to mam kawałek drogi. (no kawałek jakieś 150km).
U mnie proces myślowy przebiegał szybko i uznałam, że jak on mi chce tu ze szwagrem przyjeżdżać i coś rozcinać i jeszcze nie wiadomo co to niech on lepiej przyjedzie jak nie jestem sama.
-Nie ma. Może pan przyjechać po 17.
-o nie. Po ciemku to ja nie trafię!
Tutaj szczęka mi opadła.
-to może w weekend?
-to ja jeszcze zadzwonię
Weekend minął i nie zadzwonił na szczęście.

Przez 3 tygodnie żadnego konkretu a tyle zawracania dupy.
Przeraża mnie analfabetyzm. Niby wszyscy potrafią czytać, znają literki, przeczytają to co muszą a nie rozumieją prawie nic. Z mojego ogłoszenia WSZYSCY zrozumieli, że za darmo, resztę zrozumieli już nieliczni.
Trochę mi się przypomniały czasy mojej pracy. I kontakt z takimi analfabetami na codzień. Dramat. Uświadomiłam sobie, że to kolejny powód dla którego muszę sobie znaleźć inną pracę. Przez 5 lat urlopu wychowawczego już prawie zapomniałam, że większość naszego społeczeństwa to analfabeci wtórni.

czwartek, 7 marca 2013

Bilans wczorajszego dnia

Przebita opona.
Zepsute żelazko.
Brama wjazdowa się nie zamyka (jest na pilota).
Telefon wpadł mi do kibelka.... Wyjęłam, wysuszyłam ale nie chce działać uparciuch.

Najbardziej brakuje mi żelazka, bo uwielbiam prasować. Prasowanie działa na mnie odprężająco. Pewnie gdyby nie to, że kartę SIM przełożyłam do jakiegoś starego telefonu, to najbardziej brakowałoby mi telefonu...