poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świątecznie

Już prawie wszystko przygotowane. Zostało mi ugotować łazanki, nakryć stół i ostatecznie odkurzyć. Choinka stoi od soboty. Prawie wszystkie ozdoby powiesiła Lala. Za chwilę zaproponuję Lali takie małe domowe SPA :-). Obie pomalujemy sobie paznokcie. Potem urządzimy salon fryzjerski, a na koniec się wystroimy.
Chorobowo sytuacja jest opanowana. Mam mocne postanowienie, że cokolwiek będzie mówione i robione nie będę się denerwować i przejmować. Totalna olewka nastrojów mojej mamy i nicnierobienia męża. Dokładnie 10 dni temu gadałam z mamą przez telefon. Chciałam podpytać co jej kupić na gwiazdkę. A ona do mnie: "Nic mi nie kupuj, bo ja chyba nie przyjdę", "dlaczego?????" "Bo mnie głowa boli"..... 10 dni przed Wigilią. Powiedziałam, żeby mnie nie wkur.... i się rozłączyłam. Ale dzień miałam zrąbany. Teraz jest chora. Ma chyba to samo co dzieci, mąż i teściowa. Ale do lekarza nie pójdzie. Bo ona i tak nie może leków brać, bo jest uczulona. A uczulona jest na acetylosalicylany i faktycznie są one w większości leków typu Gripex itp. Ale są też inne leki bez tego składnika. A czasami po prostu trzeba wziąć antybiotyk, tak jak zrobili pozostali chorujący. Tylko czekałam jak powie, że nie przyjdzie na Wigilię, bo jest chora i taka strasznie cierpiąca. Powiedziałam jej, że nie mam zamiaru jej współczuć, bo jakby chciała sobie poprawić samopoczucie to do lekarza by poszła. Ona jednak woli stosować swoje czary mary.
Inna kwestia jest taka, że wszyscy mnie podpytywali co komu kupić. Byłam takim jakimś centrum wyciągającym informacje od jednych i przekazującym je innym. Włącznie z informacjami o tym co sama bym chciała. I nic mnie nie zaskoczy pod choinką :-(. Chyba.... A ja lubię niespodzianki!

Życzę wszystkim nienerwowych Świąt! I miłych wspomnień z tych kilku dni!

piątek, 21 grudnia 2012

A jednak tradycja

Tak, chorowanie w Święta to jednak nasza tradycja. Wczoraj wylądowałam u lekarki z..... Lalą. Wróciła z przedszkola ze strasznym bólem ucha. Przeraziłam się, bo ja nigdy nic z uszami nie miałam a z opowieści teściowej wiem, że to się ciągnie wiele lat nawet. A okazało się, że Lala ma zapalenie oskrzeli. Żadnego kaszlu, gorączki i innych objawów. Jakby nie to ucho to przecież w ogóle bym jej do lekarki nie zabrała. Mąż też odwiedził lekarza. Kaszle, chrypi i boli go gardło. Miś już coraz lepiej. Wnioskuję, że chyba też miał zapalenie oskrzeli, a po antybiotyku zdrowieje. Jak coś to w weekend albo nawet we Wigilię mogę do lekarki dzwonić. Ja się jakoś trzymam. Chociaż był taki 1 dzień, kiedy czułam się paskudnie. Bolało mnie gardło i łamało w kościach. Wieczorem zrobiłam sobie grzańca z miodem i sokiem malinowym. I historia się powtórzyła. Zanosi się na to, że w Święta tylko ja będę zdrowa.
Cieszę się, że zakupy w zasadzie mam już zrobione, bo zostałam uziemiona sama z dzieciakami w domu i nawet po chleb się nie ruszę. Mąż pomimo choroby do pracy chodzi na całe dnie. Coś tam w pracy mu instalują i on musi tego pilnować, bo jest za to odpowiedzialny. We Wigilię też pójdzie do pracy. Mówi, że na krótko.
W tym roku Wigilia po raz drugi u nas. Trzeba jeszcze zwyczajnie posprzątać, ubrać choinkę i coś ugotować. Musimy jak najwięcej zrobić w weekend, żebym w poniedziałek nie została ze wszystkim sama. Na szczęście nie mam dużo gotowania, bo babcie były takie chętne, że niewiele mi zostało. Tylko to co najprostsze: kompot, kapustę z grzybami, śledzika i mam w planach jeszcze kutię zrobić.

wtorek, 18 grudnia 2012

Oby nie było naszej nowej tradycji świątecznej

Poprzednie Boże Narodzenie było chyba najgorsze jakie pamiętam. O mały włos a wylądowalibyśmy w szpitalu. Dzieci chorowały na zapalenie oskrzeli. Lala tak paskudnie, że w pierwszy dzień Świąt odwiedziliśmy naszą lekarkę i udało się jakoś opanować sytuację. Ale i tak Święta były masakryczne. Nieprzespane noce, walka z gorączką a w związku z tym samopoczucie koszmarne.
Potem w Wielkanoc walczyliśmy z ospą. Tym razem to u Misia walczyliśmy z gorączką i swędzeniem. Najgorszy okres choroby przypadł dokładnie na dni świąteczne. Znowu nieprzespane noce i masakryczna atmosfera.
Zbliżają się kolejne święta i zaczynam obawiać się, że to świąteczne chorowanie to może być nasza rodzinna tradycja. W przedszkolu jakiś pomór. W każdej grupie po kilkoro dzieci. Jakiś wirus gardła wszystkich wyłożył. Moje dzieci też to złapały. Szybko przeszło. Lala dostała antybiotyk, bo miała wysoką gorączkę i już w poniedziałek pomaszerowała do przedszkola. Misiowi tak niby przeszło bez antybiotyku, bez gorączki. Tak trochę pokasływał, ale traktowałam go jak zdrowego. Ale kaszel nie ustąpił tylko zmienił się w taki potworny. Wczoraj kaszlał tak jakby chciał sobie płuca wykasłać. Nie wiem czy zrobiłam mądrze ale zaczęłam mu wczoraj podawać antybiotyk, którego Lala nie zużyła. Założyłam sobie, że jak nic nie będzie lepiej to w środę pojadę do naszej lekarki. Wydaje mi się, że jest lepiej. Kaszel zrobił się mokry, wydzielina mu się odrywa. Teraz nie wiem co robić. Czy mimo wszystko zabrać go do lekarza? Bo święta tuż tuż i boję się, że historia z poprzedniego roku się powtórzy. Zobaczę jak będzie do jutra. Myślę, że to może mieć coś wspólnego z wychodzącym zębem-piątką. Miś musiał każdego zęba wycierpieć i z piątkami nie jest inaczej. Dzisiaj już chyba ząb jest cały i Miś nie skarży się, że boli, więc może będzie już dobrze. Kiedy wychodzily mu pierwsze zęby miewał z tego powodu gorączkę, katar, kaszel, wysypkę itd. Podobno takie objawy mogą się zdarzać przy ząbkowaniu. Może teraz też tak jest.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Byłam grzeczna

W czwartek w Mikołajki zabrałam dzieci do sali zabaw. Mąż był dłużej w pracy więc nie czekaliśmy na niego. Miał tam być prawdziwy Mikołaj i rozdawać dzieciom prezenty (przyniesione przez rodziców). Zanim zdążyłam zapłacić za wejście maluchy już pobiegły się bawić i nie miałam problemu z przemyceniem prezentów z samochodu. Zabawa była świetna, Mikołaj rewelacyjny, do kompletu elf, renifer, śnieżynki, konkursy, zabawy. O równych godzinach Mikołaj przybywał na wiklinowych saniach z workiem prezentów. Dzieci siadały wokoło i czekały. Potem rozpakowywanie prezentów, oglądanie co dostały inne dzieci - niesamowita frajda. Teściowie wpadli na pomysł, że również tam przyjadą i przemycą swoje prezenty Mikołajowi. Dotarli ponad godzinę później niż my więc moje dzieci odbierały paczki dwukrotnie. Potem chciały jeszcze trzeci raz iść do Mikołaja, ale wytłumaczyliśmy im, że teraz już nie dostaną, bo jest bardzo dużo innych dzieci, które jeszcze nic nie dostały.
Tak więc jak już Lala i Miś odebrali swoje paczki (te od teściów) to zasiedliśmy na dywanie i rozpakowywaliśmy. Aż tu nagle słyszę jak elf wyczytuje moje zdrobnione imię i nazwisko :-). Moim teściom zachciało się żartów. Mikołaj miał dla mnie prezent. Musiałam usiąść Mikołajowi na kolanach a potem jeszcze zatańczyć z elfem kaczuszki :-). Takiemu wyrośniętemu dziecku Mikołaj nie chciał dać paczki tak bez niczego. Wróciłam na miejsce, spojrzałam wymownie na teściów. Skwitowali to tylko tym, że musiałam być bardzo grzeczna skoro Mikołaj o mnie też pamiętał. Lala wnikliwie zauważyła, że ja przecież nie pisałam listu do Mikołaja więc skąd wiedział co mi przynieść. Ja sobie pomyślałam, że nie pisałam ale mówiłam przez telefon "mikołajowi" co bym chciała pod choinkę. Potem okazało się, że nie byłam jedynym wyrośniętym dzieckiem na kolanach Mikołaja :-). Ale niespodziankę miałam ogromną. Przez myśł mi nawet nie przeszło, że teściowie zrobią mi takiego psikusa. Zrozumiałam też dlaczego tak bardzo dopytywali się czy mąż też tam będzie, czy na pewno nie zdąży itd. Chcieli nawet po niego jechać ale jemu się nie chciało. Pewnie też Mikołaj miałby dla niego prezent.
No a dla dzieci to nie był jedyny mikołaj w tym roku. Trochę przeraża mnie marketingowy wydźwięk tego przyjemnego dnia. Przybyło nam sporo zabawek, którymi już dzisiaj nikt się nie bawi i kilogramy słodyczy (to głównie za sprawą mikołaja w pracy męża). Mikołaj był też w przedszkolu, u drugiej babci i u cioci. I w ogóle tak na każdym rogu Mikołaj.

środa, 5 grudnia 2012

Przedawkowałam?

Bardzo lubię kawę. Od kilku lat mam ekspres ciśnieniowy i chętnie go używam. Nie jakiś tam na kapsułki pseudoekspres tylko taki, który robi prawdziwą kawę. Piję 1-2 takie kawki dziennie. Koniecznie z mlekiem. Lubię też kawę rozpuszczalną. Oczywiście koniecznie też z mlekiem i bez cukru. Ale kawę rozpuszczalną traktuję jak kakao. Piję do śniadania i czasami w ciągu dnia zamiast herbaty, za którą nie przepadam. Wczoraj byłam u rodziców i wypiłam tam taką kawę parzoną wrzątkiem. Też lubię i wypiję z mlekiem. Zwykle nie liczę sobie filiżanek wypitych w ciągu dnia.
Po południu zaczęłam źle się czuć. Najpierw bolała mnie głowa. Po tabletce trochę przeszło. Ale cały czas miałam jakieś zawroty głowy, trochę mnie mdliło. Trochę czułam jakbym była głodna a to na pewno nie była prawda. Trudno mi się oddychało. Miałam wrażenie, że moje serca momentami się zatrzymuje a momentami bije jak szalone aż czułam łomotanie w klatce piersiowej. Nie wiedziałam co jest grane. Leżałam na łóżku i bałam się zasnąć. Leżałam i pomyślałam sobie, że chyba przedawkowałam kawę. Poza fusiarą u mamy wypiłam jeszcze chyba 3 filiżanki kawy z ekspresu i ze 2 kubki rozpuszczalnej. Po takim wniosku trochę się uspokoiłam i zasnęłam. Dzisiaj jest wszystko OK. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kawa ma jakikolwiek wpływ na mnie. Piję, bo lubię a nie po to, by się np. pobudzać. Zresztą nigdy nie zaobserwowałam u siebie objawów picia kawy. Byłam przekonana, że działanie kofeiny to lipa i chwyt marketingowy. Chyba jednak nie do końca tak jest.

PS Zatęskniłam za blogiem.....

piątek, 19 października 2012

Mobilizacja :-)

Do napisania tych paru słów zmobilozowała mnie dzisiaj Ola. Nie myślałam, że jeszcze ktokolwiek tu zagląda. Ja czytam moje ulubione blogi codziennie ale pisać mi się nie chce. Zaczynam już powoli zapadać w sen zimowy. Łapię ogromnego lenia i ciągle jestem śpiąca. Brakuje mi słońca, a perspektywa dłuuugiej zimnej zimy tylko pogarsza mój nastrój.
Od męża się nie wyprowadziłam. Pogadaliśmy. Wyjaśniał, że to nie tak, że to nie giełda. Że tak odreagowuje po pracy. Że czyta coś i nawet nie wie co. Jest na końcówce wdrożenia projektu, gonią go terminy a wiele rzeczy nie zrobionych itd. Mówi, że przy kompie się odmóżdża i relaksuje. Przyznał, że faktycznie za dużo czasu spędza przy laptopie i spróbuje to zmienić. A ja już nic nie wiem. Wiem, że go kocham. Tęsknie za tym człowiekiem, który był kiedyś. Teraz niby ok, ale tak jakoś drętwo. Coś nie iskrzy, nie ma tego niewerbalnego porozumienia. Może kiedyś powróci.
O naszej rocznicy pamiętali rodzice. My nic nie planowaliśmy, bo prawie do samego końca sytuacja była napięta. Rodzice jedni i drudzy wprosili się na kawę. Było miło, ale chyba jednak trochę sztucznie.
Doszłam do wniosku, że my ze sobą prawie wcale nie rozmawiamy. Coraz mniej mamy wspólnych tematów. Chyba gdzieś po drodze straciliśmy swoje wspólne cele. I tutaj znowu chylę się ku Oli, bo uświadomiłam sobie to po przeczytaniu jej posta a właściwie kilku ostatnich postów. O tym jak razem obmyślają, wymyślają, kombinują, urządzają i się ścierają. Postanowiłam, że będę to powoli zmieniać. Że będę wieczorem siadać obok mojego męża z lampką wina albo kubkiem herbaty, wyłączę tv i laptopy i będziemy musieli ze sobą rozmawiać. O minionym dniu, o planach na nastepne, o kłopotach w pracy, itd.
Pojawił się też pomysł wyjazdu na weekend. Pewnie wyszłoby nam to na dobre.

piątek, 5 października 2012

Trudna rozmowa

Wczoraj odbyłam z mężem trudną rozmowę. W zasadzie to nie była rozmowa. Ja mówiłam, mąż się tylko na mnie patrzył. Poinformowałam go, że w najbliższym czasie się wyprowadzę. Po prostu, że odchodzę. Nie będę uciekać w pośpiechu. Daję sobie czas do końca roku, żeby jakoś poukładać sobie wszystko na spokojnie. To była trudna decyzja, ale czuję, że tak muszę. Mam też taką naiwną nadzieję, że mój mąż się otrząśnie i wszystko będzie jak dawniej. Jestem na to otwarta i gotowa. Nie zależy mi na tym, żeby postawić na swoim, wyprowadzić się i żeby było po mojemu. Zależy mi na normalnej rodzinie, na partnerskim związku.
Mąż na częściowym odwyku (znaczy ograniczeniu Giełdy) wytrzymał niecałe 3 miesiące. W zeszłym tygodniu na nowo się zaczęło. Sygnalizowałam od razu, że widzę, że się wciąga. Znowu stał się obecny tylko ciałem. Żadna zwyczajna rozmowa przestała mieć sens, bo wszystko było: "że nie mówiłam", "że nie słyszał", "że zapomniał", "nie pomyślał", itd. Znowu były upojne noce przed laptopem, szkolenia online i wyjście na jakąś konferencję. Na moje zarzuty usłyszałam tylko, że on nie obiecywał, że nie będzie się tym zajmował. Że nic takiego nie mówił. Że zgodził się tylko nie zaniedbywać rodziny. Przykre to wszystko, bo naprawdę zrobiłam sobie nadzieję na normalne życie. I kiedy uwierzyłam, że się uda, to wszystko się skończyło. Nie było łatwo powrócić na stare tory. Trochę to trwało zanim było tak jak dawniej. Dokładnie niecałe 3 miesiące. Mąż się na prawdę starał. Niewiele czasu poświęcał na Giełdę. Przede wszystkim nie zarywał nocy z jej powodu. Było coraz lepiej, coraz bardziej się otwierałam, aż wyzbyłam się wszystkich zahamować, zaufałam ponownie. I dokładnie wtedy, kiedy było już tak super, wszystko się skończyło. Odbudował moje zaufanie i od razu trach. Czy to było jego świadome działanie? Wolę myśleć, że nie.
Tak więc zostawiam go z laptopem i ukochaną Giełdą. Tydzień przed rocznicą ślubu. Za tydzień mam zamiar świętować początek nowego życia. Nie wiem jak to wszystko przyjmą rodzice i teściowie ale jakoś będą musieli. Jeszcze nic nie wiedzą.
Wiem, że sobie poradzę. Mam na początek trochę oszczędności. W tej sytuacji pójdę do pracy. Mam nadzieję, że będę mogła zamieszkać w mieszkaniu znajomych znajomych, które stoi puste. Ale wszystko spokojnie. Jeszcze nic nie zaczęłam organizować. Na razie układam sobie tylko w głowie plan. I mam nadzieję, że może do tej wyprowadzki nie dojdzie. Mam takie malutkie podejrzenia, że kiedy dowie się o tym teściowa to trochę na niego wpłynie.

czwartek, 26 lipca 2012

Zaszalałam

Dziś jest "dzień dobroci" dla mnie :). Rozwiozłam dzieci do babć. Po jednym do każdej. A sama całe przedpołudnie spędziłam w salonie fryzjersko-kosmetycznym. Mam nową fryzurkę, nowy kolor (tutaj niestety bałam się zaszaleć i pozostałam przy tym kolorze co zwykle) i całkiem nowiutkie czerwone paznokcie! Dzień zaliczam do udanych. Wszystko bardzo mi się podoba. I chyba pokocham groupona. Za 3 godziny relaksu i przemiany zapłaciłam 58zł. Wszystko w bardzo miłej atmosferze, przy kawce/herbatce/wodzie. Rewelacja! Ponieważ dzieci świetnie się bawią i nie tęsknią
(podobno) to pozbieramy je dopiero wieczorem. Mamy wolną chatę :). Tzn na razie ja mam, bo mąż jeszcze w pracy.

wtorek, 10 lipca 2012

Dzieje się

Po raz drugi odechciało mi się bloga. Ponownie mam podejrzenia, że ktoś znajomy go czyta... Straciłam do niego serce, nie chce mi się tu wcale zaglądać. Może zablokowanie jest jakimś rozwiązaniem, zobaczymy. Najpierw muszę na nowo nabrać chęci.
Okazało się, że nie przeliczyłam się licząc na rozsądek i inteligencję męża. Wszystko zmierza ku dobremu. Wiele zrozumiał, wiele obiecał, bardzo się stara. Zrobił mi taką niespodziankę, że przysłowiowe zęby z podłogi zbierałam i zamiast długiej szczerej rozmowy to się rozbeczałam i mowę mi odebrało. Powoli jednak wszystko wraca do normalności. Nie od razu, bo byłam bardzo zablokowana i to wszystko musi potrwać. Pewne zachowania po 3 miesiącach stały się dla mnie naturalne i teraz musiałam się kontrolować, żeby zachowywać się jak dawniej. Generalnie jest coraz lepiej. Za 3 tygodnie jedziemy w góry. Dzieci pierwszy raz zobaczą góry. Po wakacjach nad morzem w zeszłym roku chyba tam się już nie wybierzemy. Myślę, że za rok zrobimy dzieciom paszporty i wybierzemy się nad jakieś ciepłe morze.
A dziś są Lali urodzinki :). Zabrała cukierki do przedszkola a imprezka z tortem będzie w sobotę. Bo ona jeszcze chodzi przez tydzień do przedszkola. Zapisałam ją na dyżur, który jest w naszym przedszkolu. Potem już zostanie w domku.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

W komentarzach pod poprzednim postem Frytka i Del piszą, że zrobiłyby awanturę. A ja nie. Wiem, że nic to by nie dało. Pewnie usłyszałabym tylko, że jak chciałam to mogłam sama powiedzieć.
Od jakiegoś już czasu przyjęłam postawę pracownika. Pracuję w moim domu i tyle. Sprzątam, piorę, gotuję, itp. Żadnych emocji, oczekiwań. Za rok, jak Miś pójdzie do przedszkola, ja pójdę do pracy. Najlepiej jakby udało mi się znaleźć coś fajnego a jak nie to wrócę do starej. Do tego czasu pracuję w domu. Jeśli przez ten rok nie uda nam się odbudować tego związku to się wyprowadzę. Teraz, kiedy nie pracuję i na razie nie chcę pracować wyprowadzka nie ma sensu.
Ostatnio też w mojej glowie pojawił się pomysł na własny biznes. Bardzo szalony pomysł. I najpierw muszę się zorientować czy w ogóle realny. To jest mój plan na najbliższy rok

czwartek, 14 czerwca 2012

Powrót do normalności

Dzisiaj Lala wróciła do przedszkola. A mój rytm dnia wrócił do normalności. Niby było fajnie, ale nazbierało mi się mnóstwo rzeczy do zrobienia i załatwienia. Po pierwsze byłam uziemiona w domu z chorym dzieckiem, a po drugie z dwójką to już nie tak łatwo coś zrobić. Dzisiaj od rana rzuciłam się w wir sprzątania i prania. Popchnęłam też zaległości na allegro i jeszcze mam chwilkę na bloga :). Mam takie wrażenie, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Jutro albo w sobotę mam zamiar wyskoczyć na piwko i pogaduchy z MM. Dawno nie miałyśmy okazji pogadać tylko we dwie. A jest o czym. Muszę trochę "przepracować" całą tą chorą sytuację w domu. Czy wyobrażacie sobie, że podczas całej choroby Lali mąż nie zapytał na co jest chora. No chyba, że dowiedział się od teściowej, bo mnie nie pytał. Byłyśmy u lekarki 3 razy i dopiero po ostatniej wizycie - kontrolnej zapytał czy już OK. Za to bardzo żywo interesował się za każdym razem ile kosztowała wizyta i ile wydałam w aptece. Coraz częściej wydaje mi się, że on żyje dla pieniędzy, albo ta giełda całkiem mózg mu zlasowała.

wtorek, 5 czerwca 2012

Chorobowo :(

Nie mam kiedy usiąść do komputera. Dziecko mi się pochorowało. Lala już tydzień nie chodzi do przedszkola. Wydawało się, że to nic takiego. Miała tylko lekką gorączkę. Pojechałam do lekarki, osłuchała, obejrzała i nic niepokojącego nie znalazła. Tylko ta temperatura. Dostała jakieś przeciwwirusowe lekarstwo. Miałam poczekań 2 dni i jak gorączka nadal będzie to podać antybiotyk. Po 2 dniach podałam i dalej nic tylko temperatura coraz wyższa. I tak przez cały tydzień. Wczoraj pojechalyśmy znowu do lekarki i teraz już miała klasyczne zapalenie oskrzeli a tamten antybiotyk nie zadziałał. Dostała inny i już dzisiaj nie ma gorączki.
Tak więc siedzę sobie w domku z dwójką dzieci. Nawet nieźle się nawzajem tolerują. Był Dzień Dziecka więc przybyło nam trochę zabawek. Mają się czym bawić, bo jeszcze się nie znudziły. Brakuje mi tylko tego czasu dla siebie, kiedy Miś śpi. Teraz muszę ten czas poświęcić Lali. Fajnie, bo jak chodzi do przedszkola to tego czasu mamy niewiele. Ale jednak brakuje mi tej chwili relaksu.
Zapytałam męża o giełdę i okazuje się, że to tylko złudzenia. Chociaż przez chyba 2 tygodnie tylko raz widziałam jak śledził jakieś notowania to oznajmił mi, że szantażem go nie wezmę. Tak więc w tej kwestii bez zmian.

piątek, 25 maja 2012

Obyło się bez łez

Dziś w przedszkolu było spotkanie z okazji Dnia Mamy i Taty. W przedszkolu oba te święta są obchodzone razem. Było miło, trochę śmiesznie ale ogólnie super! Dzieci śpiewały, mówiły wierszyk i nawet tańczyły w parach (kręciły się w kółko). Dla rodziców były kartki z odbiciem dłoni dziecka i kwiatek z filcu. Zrobiony chyba przez panie :). Mąż nie zapomniał. Ale wolnego ponoć nie mógł wziąć. Wydaje mi się, że po prostu nie chciał być ze mną tak długo w domu, bo coś pogadać by wypadało... Przyjechał na spotkanie i pojechał z powrotem do pracy. Dziwne i nieekonomiczne zupełnie. W jednym dniu stracić 4 godziny na dojazdy... A podczas wystepu dzieci tata miał mokre oczy. Wzruszył się chyba bardziej niż ja. No i co ja mam zrobić? Przecież go kocham, właśnie takiego - czułego, wrażliwego i troskliwego. Tylko gdzie ten człowiek jest na codzień? Nie chce go stracić. Ale z giełdą dzielić go też nie będę. Już sama nie wiem w jakim to wszystko kierunku zmierza. Nie wiem co to oznacza, ale od niedzieli, nie widziałam, żeby otwierał jakieś strony z notowaniami czy podobne. I też nie ukrywa się nigdzie z laptopem. Bo o tym nie pisałam, ale ostatnie ograniczenie spraw giełdowych polegało na ukrywaniu się z laptopem w kibelku lub w osobnym pokoju. Albo czekał aż pójdę spać. Od kilku dni nic z tego. Za to o godzinie 21:30 chodzi spać. Bo jak nie giełda to chyba nie ma co robić.

środa, 23 maja 2012

Impas - ciąg dalszy

W piątek czekają mnie miłe chwile. W przedszkolu będzie obchodzony Dzień Mamy i Taty. Oczywiście ja idę. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie pójść. A tata chyba też pójdzie jak nie zapomni. Mówiłam mu już o tym w zeszłym tygodniu a wczoraj już nie pamiętał. Także zobaczymy... Przypomnę w czwartek wieczorem czy wziął wolne.
W naszych relacjach nic się nie zmieniło. Może tylko to, że od 2 dni wydaje mi się, że mąż jakiś taki strapiony bardziej. Ale może to z innego powodu. Dużo śpi, co w jego przypadku jest dziwne. Zasypia już przy usypianiu dzieci, potem idzie tylko na swoje łóżko i......... nawet się nie zawsze myje. Nie je kolacji, bo już śpi. A wczoraj nawet nie oglądał żużla! Ani go nie nagrywał. I nie siedzi wieczorami i w nocy przed laptopem, bo śpi. Jak nic chory pewnie jest. Nic innego do głowy mi nie przychodzi. Chyba, że coś zaczyna do niego docierać, myśli tak intensywnie, że tak bardzo zmęczony jest. A może ma coś na sumieniu po wyjeździe na konferencję....
A mnie to wszystko nie rusza. Żyję sobie swoim życiem i nie liczę na żadną pomoc. Organizuję czas sobie i dzieciom niezależnie od jego powrotów z pracy do domu. Nie czekamy, bo żeby wiedzieć kiedy wróci to chyba trzebaby jakiejś wróżki zapytać.

czwartek, 17 maja 2012

Co dalej

Siedzę sama, piję piwko i gapię się w tv. Mąż wyjechał na jakąś konferencję. O której dowiedziałam się wieczorem przed samym wyjazdem. Nie wiem co to za konferencja, nie wiem gdzie. Po prostu nie pytałam to nie wiem. A mój mąż nie czuje potrzeby przeżywania życia wspólnie. Ostatnimi czasy odkrywam, że jemu obecny układ chyba bardzo pasuje. Odzyskał wolność. Nikt go o nic nie wypytuje, nikt nie marudzi, że długo go nie było. Robi co chce, chodzi gdzie chce, wraca kiedy chce. Nikt mu nie marudzi, że za długo przy komputerze siedzi. Sielanka. A ja podczas jego nieobecności odkrywam, że mam mniej sprzątania i że chyba on jest większym bałaganiarzem niż dzieci.
Kiedyś jak wyjeżdżał to tęskniłam. Nie lubiłam być sama. Lubiłam te wieczory, kiedy dzieci już spały a my mieliśmy chwile dla siebie. Choć teraz uważam, że tylko ja do tego dążyłam. Uzmysłowiłam sobie, że tylko ja rozpoczynałam rozmowę, tylko ja mówiłam, tylko ja pytałam i zawsze dowiedziałam się tylko tego o co pytałam. Teraz jest inaczej. Jak jestem sama czuję ulgę. Wolę tak niż codziennie patrzeć na męża przykutego do laptopa. Stał się czymś w rodzaju mebla. Jak tylko dzieci idą spać to w salonie na kanapie albo przy stole zasiadał nasz nowy mebel: mąż i laptop. Nierozłączni. Ten widok bardzo mi obrzydł. Dlatego teraz kiedy siedzę sama jest mi tak przyjemnie i błogo. Nie ma w domu porozrzucanych kapci, kartek i karteczek wszelakich, długopisów, pustych kopert, opakowań po czymś, pendrivów, których zawsze szuka, itp. Raz uprzątnęłam i jest porządek.
Nie wiem co dalej. Nie wiem jak długo tak można żyć. To nie jest normalna sytuacja. A może tylko dla mnie nie jest normalna. Wiem na pewno, że w tym giełdowo-żużlowym życiu nie ma miejsca dla mnie. Jestem potrzebna tylko do obsługi. Jednocześnie mam takie wewnętrzne przekonanie, że to się dobrze skończy. Liczę na to, że kiedyś się opamięta.

wtorek, 15 maja 2012

Od początku

Zaczynam w nowym miejscu. Nawet mi się podoba. Nie wszystko jeszcze ogarniam ale generalnie jestem mile zaskoczona bloggerem od środka. Nie potrafię dodać sobie listy obserwowanych blogów. Dodaję, zapisuję, a one znikają po odświeżeniu strony. Może ktoś mi podpowie o co chodzi?

A teraz trochę z innej beczki.
W naturze równowaga zawsze musi być zachowana.  Okazuje się, że w domu też. Lala powoli zaczęła kończyć swoje bunty. Zaczęłyśmy się coraz lepiej dogadywać. Nie powiem, że całkiem bez problemu, ale stosując techniki negocjacyjne da się już zapanować nad jej uporem. Ale ponieważ równowaga musi być to Miś przejął pałeczkę. W końcu zbliża się do buntowniczego wieku - 2 lat. I w ten oto sposób mam drugiego uparciucha, który w ostatnim czasie nadużywa słowa "NIE". Wszystko jest "nie" dla zasady. Nieważne o co chodzi. Np. "Idziesz z nami?, "Nie!", "Zostajesz?", "Nie!" I bądź tu człowieku mądry. Mam przed sobą perspektywę kolejnych 2 lat walki o wszystko....

niedziela, 13 maja 2012

Miałam sen

Poprzedniej nocy śniło mi się, że przytulam się do.... Tomasza Kota. Było mi tak przyjemnie.... Nie mogę tylko pojąć dlaczego Tomasz Kot. Ani nie jest w moim typie, dawno go już w tv nie widziałam. Nie rozumiem skąd się wziął w moim śnie. Może tylko dlatego, że wysoki. A tacy zawsze mi się podobali. Mąż jest wyższy ale tylko jakieś 10cm. A taki Tomasz Kot we śnie to był bardzo wysoki i silny i tak mocno przytulał. Aż córka na mnie wskoczyła rano i sen się skończył a ja byłam zła, że mi przerwała. Tak bardzo brakuje mi przytulania, że już mi się nawet śni. Brakuje mi tego przyjemnego poczucia ciepła drugiej osoby, uścisku, itd. A w relacjach rodzinnych nadal bez zmian. Ciekawe jak długo tak można. Każdy sobie. Żyjemy sobie zgodnie ale tylko jako współlokatorzy.