czwartek, 31 stycznia 2013

Nie mam co napisać

Ostatnio wieczorami czuję się jak po wojnie. Kilka dni Lala była w domu, bo trochę chorowała. To była masakra. I tym razem to nie z Lalą było najgorzej tylko z Miśkiem. Uparty wymuszacz urządzał 40-minutowe płacze np o to: żeby Lala grała w inną grę na komputerze, że tej bajki nie chce, że ja (!) mam posprzątać jego klocki teraz! i ciągnie/pcha mnie w stronę klocków i zanosi się płaczem i krzyczy: "sprzątaj teraz". Dzisiaj już Lala poszła do przedszkola a ja przed południem byłam jakaś taka skołowaciała. Do tego z Miśka zrobił się straszny urwis. Dzisiaj np wykąpał pilota od tv w kubku z sokiem. Wysuszyłam na kaloryferze ale nie wszystkie przyciski działają. Mąż jeszcze tego nie wie, bo oczywiście go nie ma. Wyszłam dzisiaj z nim na dwór w kaloszach, żeby poskakał w kałużach. To ulubiona zabawa moich dzieci. Podpatrzyły chyba u Świnki Peppy. Po pół godzinie moje dziecko było mokre do pasa. Na szczęście były to nieprzemakalne spodnie. A woda lała się do kaloszy od góry, stopy chlupotały ale Misiowi to wcale nie przeszkadzało. Kalosze i spodnie nie zdążyły wyschnąć i po Lalę pojechaliśmy w zwykłych butach. Ciężko było go utrzymać w miarę suchego.

środa, 23 stycznia 2013

Mój ruch

Mąż nie pojechał na te swoje narty... Nie było śniegu. Może pojedzie pod koniec lutego albo w marcu ale to wątpliwe, bo ten kolega chyba w tym terminie nie pojedzie. Widzimy się rzadko, bo ciągle jest w pracy. Dzieci zamiast tęsknić nie chcą się z tatą bawić, nie chcą z nim usypiać. A Lala wczoraj protestowała, żeby tata jechał z nami do dziadków z okazji ich święta. Nie kumam dlaczego tak się dzieje. Ja ich zupełnie nie ukierunkowuje w tym temacie. Mama jest niezastapiona podczas wszystkich czynności. Jak już coś to ewentualnie może być babcia ale tata nie.
Podobno ten trudny okres w pracy dobiega końca i mój mąż planuje odbierać te wszystkie nadgodziny... Nie wiem co to będzie... Co my będziemy robić?? Jeszcze 2 lata temu bym się cieszyła i miała mnóstwo planów. A teraz... będzie nam chyba za ciasno.
Za kilka dni mąż ma urodziny. Nie miałam zamiaru mu nic kupować. Ani pomysłu nie miałam, bo wszystkie zostały wykorzystane na gwiadkę. Ani ochoty, bo moje urodziny miesiąc temu mąż przemilczał. Chociaż jak zwykle wpadli z życzeniami rodzice jedni i drudzy więc nie dało się zapomnieć. Zaświtał mi jednak taki pomysł, aby wykorzystać tę okazję i zrobić pierwszy krok do przełamania tego marazmu. Przy okazji sprawić sobie przyjemność. Pomyślałam, żeby kupić bilety do teatru. W niedzielę byłam z Lalą w teatrze i przypomniałam sobie, że mi tego brakuje. Stąd właściwie wziął się ten pomysł. Mąż z pewnością nie odmówi. A ja miło spędzę czas. I jeszcze może się to jakoś korzystnie odbije...

czwartek, 17 stycznia 2013

Chaos

W moim domu i w moim życiu panuje ostatnio straszny chaos. Miałam kilka pomysłów na posta. A kiedy mam możliwość usiąść do kompa to mam pustkę w głowie. Niby wiem co chciałam napisać ale słów mi brakuje. Inna sprawa, że coraz rzadziej mam możliwość spokojnie posiedzieć przy kompie w dzień, bo Miś najczęściej już nie śpi w dzień. Wieczorem zwykle robię inne rzeczy. Poza tym jest mąż w domu a mój blog to tajemnica... Mam wrażenie, że ostatnio nie mogę ogarnąć domu, dzieci. Mam na myśli okropny bałagan i wiecznie płaczące i czegoś chcące dzieci. Wczoraj i dziś trochę ogarnęłam dom i trochę mi lepiej. Poczułam, że odzyskuję kontrolę.
Pomyślałam, że muszę sobie napisać jakiś program odżywiania i ćwiczeń. Chodzi mi o to, żeby stworzyć sobie takie indywidualne menu np na tydzień. Ustalić sobie jakiś czas na bieganie i przestrzegać tego. Mam problem z systematycznością i podjadaniem. Na stresujące sytuacje reaguję niekontrolowanym podjadaniem. Zwłaszcza czekolady, ciastek i innych słodyczy. A jak nic takiego nie ma w domu to aż mnie nosi. Obiecuję sobie, że będę nad tym panować ale mi to nie wychodzi. Może jak sobie ustalę taki plan to coś się poprawi. Bo efekt ostatniego roku jest taki, że szlag trafił to co schudłam 2 lata lemu. Żle mi z tym okropnie. Bo wiem, że można schudnąć i nie jest to jakaś katorga tylko trzeba mieć motywację.I przede wszystkim nie zajadać kłopotów.
Misiek daje czadu ostatnio. Jako, że jestem z dzieciakami sama od 6 rano do późnego popołudnia to wszędzie muszę chodzić z nimi. Rano zaprowadzamy Lalę do przedszkola. I zaczynają się problemy, bo Misiek nie chce. Nie chce i już. Żadne argumenty nie skutkują. Kończy się to siłowym ubieraniem i wyjściem z płaczem. Potem Misiek nie chce wysiąść z samochodu. Więc biorę go pod pachę i idziemy z płaczem. W przedszkolu panie wyglądają z sal zobaczyć co za krzywda się dziecku dzieje. Lalę trzeba zaprowadzić na górę. Tzn nie trzeba, bo może sama pójść, ale księżniczka sobie życzy, żeby ją odprowadzić pod same drzwi. Misiek nie chce iść na górę. Zostać i poczekać przy schodach (jak robił to wcześniej) też nie chce. Więc idę z Lalą na górę, Misiek z wyciem za nami. Potem trzeba wracać na dół, Misiek nie chce. Biorę więc pod pachę i wychodzimy na syrenie. Taki scenariusz powtarza się od poniedziałku. Podobnie jest jak idziemy odebrać Lalę. Wczoraj myślę sobie nastraszę gnoja. Nie chcesz iść to idę sama. Ubrałam się, wyszłam, wyprowadziłam auto z garażu. Wracam i spodziewam się, że płacze i woła za mną a on co? Schował mi się i jeszcze musiałam go szukać. Ubaw miał, że mi kawał zrobił, a wyjśc i tak nie chciał. Więc znowu ubierałam go techniką siłową. Po drodze płacze, że zapomniał rękawiczek. Pokazuję mu, że mam jego rękawiczki. To ten wtedy w płacz, że on nie chce rękawiczek... Chyba niedługo zwariuję.

niedziela, 13 stycznia 2013

Obojętność

Obojętność to jest to co obecnie czuję do męża. Już się nie denerwuję, nie wkurzam i już chyba nic mnie nie zdziwi. A każdy kolejny dzień utwierdza mnie w przekonaniu o życiowej pomyłce...

piątek, 11 stycznia 2013

Coś pozytywnego

Już myślałam, że straciłam koleżankę. Odkąd pamiętam to zawsze ja do niej dzwoniłam, słałam smsy, odwiedzałam, namawiałam na spotkania. Bo mieszkamy bardzo blisko a jednak daleko... Często kiedy dzwoniłam to słyszałam "myślałam dzisiaj o Tobie, miałam zadzwonić". Bo ja taka jestem, że lubię z ludźmi gadać, spotykać się. I jak siedzę z dzieckiem w domu to brakuje mi kontaktu z innymi dorosłymi. Więc szukam kontaktu, dzwonię do znajomych bliższych i dalszych zapytać co słychać. Chętnie wpadam gdzieś na kawkę i jeszcze chętnie robię komuś kawkę u siebie. Gdzieś tak pod koniec września pomyślałam, że ja się tej koleżance chyba narzucam i już tak nie chcę. Chciałam się przekonać kiedy ona się odezwie, czy w ogóle sobie o mnie przypomni... Nie wysłałam też smsa z życzeniami na święta. Oczekiwałam jednak, że od niej takiego dostanę i odpiszę. Żal mi było tej znajomości. Ten brak odezwu utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie mogę pchać się do czyjegoś życia jeśli ten ktoś nie ma na to ochoty. Trudno. Smutno mi było z tego powodu. Aż tu przedwczoraj koleżanka przyjechała popołudniu. Doznałam szoku. Tego nigdy bym się nie spodziewała. Wypiłyśmy herbatkę. Przeprosiła, że tak długo się nie odzywała. Mówiła, że zmieniła telefon i straciła część kontaktów. Było mi miło, że nie przekreśliła tej znajomości. A jak dalej będzie to zobaczymy.

EDIT

Chyba chodziło tylko o to, żeby mnie zaprosić na prezentację jakichś garów. Tu zonk, bo ja nienawidzę takich prezentacji i ciśnienie mi się podnosi na samą myśl. Odmówiłam. Koleżanka nie pojawiłą się na umówionym spotkaniu, nie odbierała telefonu, nie oddzwoniła i nie odpowiedziała na smsa. A jak już siedziałyśmy przy piwku z MM napisała, że źle się czuje i nie przyjdzie. Przykre...

czwartek, 3 stycznia 2013

Święta, święta i po świętach.... Chyba jednak się cieszę, że już jest po. Święta minęły nadzwyczaj spokojnie. Nadal straszny spokój u nas ale to tylko cisza przed burzą. Jak mąż mnie wkurza to brak mi słów. Wkurza mnie to co robi a jeszcze bardziej wkurza mnie to czego nie robi. Zastanawiam się czy to ja jestem z innego świata, czy może mam tak płytką wyobraźnię, że po prostu niektórych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Nie umiem sobie wyobrazić jak można nie zainteresować się swoją rodziną będąc 18 godzin poza domem. Jak można wyjść do pracy jak wszyscy śpią, wrócić jak wszyscy śpią i przez cały ten czas nie zainteresować się jak u nas. Wspomnę tylko, że to był czas kiedy dzieci były chore, siedzieliśmy w domu, a tym czy nam czegoś nie potrzeba interesowała się teściowa i sąsiadka. Babcie były w stanie dzwonić kilka razy dziennie i pytać jak dzieci (w sensie zdrowieją czy nie), nawet koleżanka spotkana w aptece pisze potem smsa czy u nas lepiej a własny ojciec ma nas głęboko w dupie. W tamten dzień napisałam do niego smsa z zapytaniem czy w następny dzień też go nie będzie. Odpowiedzi się nie doczekałam. W Nowy Rok zaproponowałam, żebyśmy może wyszli na jakiś spacer. A mąż zdziwiony się pyta: "A dzieci już zdrowe???" Nie zauważył, że skończyły kaszleć, brać lekarstwa i od kilku dni wychodziły na dwór. Brak mi słów, kłócić mi się nie chce. Przestałam oczekiwać, że zrozumiem jego motywy działania, bo doszłam do wniosku, że nie mam tak wybujałej wyobraźni. Chyba nigdy nie pojmę jak można kilka godzin dziennie poświęcić na wyszukiwanie oferty wyjazdu na narty (musi być najlepsza i najtańsza), ileś tam czasu na przejrzenie wykresów notowań, przeczytanie pudelka i innych pierdół a nie poświęcić ani minuty na zainteresowanie się swoją rodziną. Wiem, że w pracy jest się po to, żeby pracować i czasami można mieć urwanie głowy, ale nie zrozumiem jak można przez cały dzień nie skierować myśli w stronę najbliższych. Choćby jedząc kanapkę albo siedząc na kiblu. Trudno się żyje ze świadomością, że jest się tak daleko w hierarchii wartości. Za nartami, żużlem, giełdą, pudelkiem, oczywiście pracą i jeszcze paroma innymi rzeczami. Nie mogę się doczekać tego wyjazdu na narty. Mam nadzieję, że znajdzie ofertę najlepszą i najtańszą i że kolega z którym ma jechać się nie wycofa. Chcę pobyć sama przez kilka dni, chcę go nie widzieć przez kilka dni. Liczę na to, że może w jakiś sposób nam to pomoże.