czwartek, 3 stycznia 2013

Święta, święta i po świętach.... Chyba jednak się cieszę, że już jest po. Święta minęły nadzwyczaj spokojnie. Nadal straszny spokój u nas ale to tylko cisza przed burzą. Jak mąż mnie wkurza to brak mi słów. Wkurza mnie to co robi a jeszcze bardziej wkurza mnie to czego nie robi. Zastanawiam się czy to ja jestem z innego świata, czy może mam tak płytką wyobraźnię, że po prostu niektórych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Nie umiem sobie wyobrazić jak można nie zainteresować się swoją rodziną będąc 18 godzin poza domem. Jak można wyjść do pracy jak wszyscy śpią, wrócić jak wszyscy śpią i przez cały ten czas nie zainteresować się jak u nas. Wspomnę tylko, że to był czas kiedy dzieci były chore, siedzieliśmy w domu, a tym czy nam czegoś nie potrzeba interesowała się teściowa i sąsiadka. Babcie były w stanie dzwonić kilka razy dziennie i pytać jak dzieci (w sensie zdrowieją czy nie), nawet koleżanka spotkana w aptece pisze potem smsa czy u nas lepiej a własny ojciec ma nas głęboko w dupie. W tamten dzień napisałam do niego smsa z zapytaniem czy w następny dzień też go nie będzie. Odpowiedzi się nie doczekałam. W Nowy Rok zaproponowałam, żebyśmy może wyszli na jakiś spacer. A mąż zdziwiony się pyta: "A dzieci już zdrowe???" Nie zauważył, że skończyły kaszleć, brać lekarstwa i od kilku dni wychodziły na dwór. Brak mi słów, kłócić mi się nie chce. Przestałam oczekiwać, że zrozumiem jego motywy działania, bo doszłam do wniosku, że nie mam tak wybujałej wyobraźni. Chyba nigdy nie pojmę jak można kilka godzin dziennie poświęcić na wyszukiwanie oferty wyjazdu na narty (musi być najlepsza i najtańsza), ileś tam czasu na przejrzenie wykresów notowań, przeczytanie pudelka i innych pierdół a nie poświęcić ani minuty na zainteresowanie się swoją rodziną. Wiem, że w pracy jest się po to, żeby pracować i czasami można mieć urwanie głowy, ale nie zrozumiem jak można przez cały dzień nie skierować myśli w stronę najbliższych. Choćby jedząc kanapkę albo siedząc na kiblu. Trudno się żyje ze świadomością, że jest się tak daleko w hierarchii wartości. Za nartami, żużlem, giełdą, pudelkiem, oczywiście pracą i jeszcze paroma innymi rzeczami. Nie mogę się doczekać tego wyjazdu na narty. Mam nadzieję, że znajdzie ofertę najlepszą i najtańszą i że kolega z którym ma jechać się nie wycofa. Chcę pobyć sama przez kilka dni, chcę go nie widzieć przez kilka dni. Liczę na to, że może w jakiś sposób nam to pomoże.

3 komentarze:

  1. A już myślałam, że na te narty razem jedziecie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Ja nie lubię nart. Mąż na początku próbował mnie zarazić ale ja nie mam z tego żadnej frajdy. I nie cierpię przebywania na mrozie, śniegu. Dla mnie to męczarnia a nie przyjemność więc z nim nie jeżdżę.

      Usuń
    2. To w sumie szkoda. Ale czas bez męża też ci się przyda. Może mu ten wyjazd też dobrze zrobi. Faceci ogólnie mnie rozwalają ostatnio. Mój osobisty też.

      Usuń