czwartek, 17 stycznia 2013

Chaos

W moim domu i w moim życiu panuje ostatnio straszny chaos. Miałam kilka pomysłów na posta. A kiedy mam możliwość usiąść do kompa to mam pustkę w głowie. Niby wiem co chciałam napisać ale słów mi brakuje. Inna sprawa, że coraz rzadziej mam możliwość spokojnie posiedzieć przy kompie w dzień, bo Miś najczęściej już nie śpi w dzień. Wieczorem zwykle robię inne rzeczy. Poza tym jest mąż w domu a mój blog to tajemnica... Mam wrażenie, że ostatnio nie mogę ogarnąć domu, dzieci. Mam na myśli okropny bałagan i wiecznie płaczące i czegoś chcące dzieci. Wczoraj i dziś trochę ogarnęłam dom i trochę mi lepiej. Poczułam, że odzyskuję kontrolę.
Pomyślałam, że muszę sobie napisać jakiś program odżywiania i ćwiczeń. Chodzi mi o to, żeby stworzyć sobie takie indywidualne menu np na tydzień. Ustalić sobie jakiś czas na bieganie i przestrzegać tego. Mam problem z systematycznością i podjadaniem. Na stresujące sytuacje reaguję niekontrolowanym podjadaniem. Zwłaszcza czekolady, ciastek i innych słodyczy. A jak nic takiego nie ma w domu to aż mnie nosi. Obiecuję sobie, że będę nad tym panować ale mi to nie wychodzi. Może jak sobie ustalę taki plan to coś się poprawi. Bo efekt ostatniego roku jest taki, że szlag trafił to co schudłam 2 lata lemu. Żle mi z tym okropnie. Bo wiem, że można schudnąć i nie jest to jakaś katorga tylko trzeba mieć motywację.I przede wszystkim nie zajadać kłopotów.
Misiek daje czadu ostatnio. Jako, że jestem z dzieciakami sama od 6 rano do późnego popołudnia to wszędzie muszę chodzić z nimi. Rano zaprowadzamy Lalę do przedszkola. I zaczynają się problemy, bo Misiek nie chce. Nie chce i już. Żadne argumenty nie skutkują. Kończy się to siłowym ubieraniem i wyjściem z płaczem. Potem Misiek nie chce wysiąść z samochodu. Więc biorę go pod pachę i idziemy z płaczem. W przedszkolu panie wyglądają z sal zobaczyć co za krzywda się dziecku dzieje. Lalę trzeba zaprowadzić na górę. Tzn nie trzeba, bo może sama pójść, ale księżniczka sobie życzy, żeby ją odprowadzić pod same drzwi. Misiek nie chce iść na górę. Zostać i poczekać przy schodach (jak robił to wcześniej) też nie chce. Więc idę z Lalą na górę, Misiek z wyciem za nami. Potem trzeba wracać na dół, Misiek nie chce. Biorę więc pod pachę i wychodzimy na syrenie. Taki scenariusz powtarza się od poniedziałku. Podobnie jest jak idziemy odebrać Lalę. Wczoraj myślę sobie nastraszę gnoja. Nie chcesz iść to idę sama. Ubrałam się, wyszłam, wyprowadziłam auto z garażu. Wracam i spodziewam się, że płacze i woła za mną a on co? Schował mi się i jeszcze musiałam go szukać. Ubaw miał, że mi kawał zrobił, a wyjśc i tak nie chciał. Więc znowu ubierałam go techniką siłową. Po drodze płacze, że zapomniał rękawiczek. Pokazuję mu, że mam jego rękawiczki. To ten wtedy w płacz, że on nie chce rękawiczek... Chyba niedługo zwariuję.

7 komentarzy:

  1. Czasami ręce opadają...wiem coś o tym. Jak na razie mała nie potrafi zaprotestować, choćby chciała. Ale wiem, że i mnie to nie ominie.
    Trzymam kciuki za nowe postanowienie żywieniowe. Ja na razie się trzymam. Ale jak nie będzie efektów, to mnie chyba szlag trafi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze nie zaczęłam z tymi postanowieniami żywieniowymi...

      Usuń
  2. Oj, jak ja to dobrze znam- mój czterolatek ostatnio ma fazę "ma być tak, bo ja tak chcę!"... masakra! dziś posłałabym go do przedszkola w majtkach, gdyby nie Szczęściarz... Do kompletu nieprzespane noce, bo maluch ząbkuje... wrrr... Cierpliwości nam obu życzę :) Wszystko mija, może ich nastroje też miną? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastroje miną na pewno. Dobrze pamiętam jak przez ten sam etap przechodziła Lala. Tylko ja wtedy nie musiałam nigdzie wychodzić na czas i mogłam ją brać na przetrzymanie. Tak więc cierpliwości, bo się przyda :-)

      Usuń
  3. Wczoraj poczytałam, ale musiałam chwilę pomyśleć, co odpisać... to będzie tylko takie moje, bardzo subiektywne.

    W kontekście tego "podjadania": a może Twój organizm po prostu tego potrzebuje? Może tak ścisła kontrola, którą chcesz sobie narzucić jest zbyt wysoko powieszoną poprzeczką? W każdym razie ja tak miewam. Poustawiam sobie, że powinnam to czy tamto (oj, wszelakich postanowień to ja potrafię wymyślić), a potem okazuje się, że... to nie wyszło, i to, i to... I potem zamiast radości jest jeszcze więcej frustracji. Od jakiegoś czasu próbuję inaczej: jeśli widzę, że poprzeczka zbyt wysoko, to ją troszkę obniżam. Albo odwrotnie: stawiam nisko poprzeczkę, a jak się uda - to ciut wyżej. I to ciut jest bardzo, bardzo małe.
    Łatwiej wtedy zaakceptować siebie. Bo to takie normalne i ludzkie, że często się nie udaje...
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za wysoko poprzeczka? Z pewnością nie u mnie, jestem zbyt leniwa i zbyt dobrze siebie znam. Muszę tylko zacząć w jakiś sposób kontrolować to co jem i ile, bo zmierza to w złym kierunku. Nie mam też zamiaru katować się jakimiś dietami tylko jeść z rozsądkiem. Wiem, że to możliwe i że działa cuda. Teraz szkoda mi zaprzepaścić to co udało mi się osiągnąć.

      Usuń
    2. No to może... czekolada, ciastka i słodycze w wyznaczone dni tygodnia (np. pn, wt, czw i nd), a środa, piątek i sobota - zero! To już jest spora kontrola, ale i zaspokojenie potrzeb organizmu. Oczywiście to taki przykładowy plan.

      Spotkałam kiedyś taką mamę, która swoje dwie córki nauczyła, że słodycze jedzą tylko we czwartki i w niedziele (faktycznie dziewczynki, zwłaszcza jedna, miały tendencje do "nabierania ciałka"). I te Małe były tak wyuczone, że jak im ktoś dał cukierek w inny dzień tygodnia, to go odkładały. Słodycz czekała na swój dzień. Byłam pełna podziwu dla tych dzieci :)

      Usuń