piątek, 21 czerwca 2013

Rodzicielka

Jak nie pisałam to nie pisałam. A teraz 2 posty w jeden dzień. Ale ciśnienie mi się podniosło. Za sprawą mojej mamy. Ja tej kobiety w żaden sposób nie jestem w stanie zrozumieć. To chyba rzadkie ale łatwiej mi się dogadać z teściową niż z własną matką.
Moja mama zdziczała od siedzenia w domu. Nie chce tego domu wcale opuszczać. Jak wyjdzie gdzieś na chwilę to bardzo się śpieszy z powrotem. Jutro w mojej rodzinie jest wesele. A dokładnie to w rodzinie mamy. O tym, że rodzice by na nie poszli nawet nie pomyślałam. Bo kasy nie ma, bo za daleko, bo spać się chce, bo ogólnie jest tysiąc powodów, żeby zostać w domu. Dzieci zostawiamy pod opieką teściów. Naturalne dla mnie było, że rodzice pójdą na sam ślub i przy okazji zawiozą nas na to wesele. Ale podczas dzisiejszej rozmowy z mamą dowiedziałam się, że nie, bo: jest za gorąco, za daleko (w tym samym mieście), samochód jest brudny, ona nie ma czasu, a w ogóle to mój teść kiedyś powiedział, że chętnie nas zawiezie. No OK teściowie są zawsze chętni do wszystkiego ale wg mnie to trochę dziwne, żeby na ślubie jednak obcych dla siebie ludzi był mój teść a moi rodzice nie. Cały dzień byłam podminowana a popołudniu zadzwoniłam do taty. Pytam czy wybiera się na ślub i czy nas zawiezie. Nic nie wiedział, że mama już za niego zadecydowała. Powiedział, że jak tylko chcemy to nas zawiezie i zaraz pojedzie na myjnię umyć auto.
Takich historii jest mnóstwo. Nie chce mi się wcale tam jeździć.
Mama jest krawcową i dorywczo coś ludziom szyje lub poprawia. Nasz bardzo częsty dialog wygląda mniej więcej tak:
Mama: kasy mi brakuje, to i tamto uszyłam teraz przestój a leki muszę kupić.
Ja: wiesz przecież, że jak Ci na leki brakuje to ja Ci zawsze je kupię.
M: No wiem ale jeszcze mi się nie skończyły.
Za kilka chwil podczas tej samej rozmowy.
Ja: A może byś się z nami wybrała na plac zabaw/do galerii na lody/na spacer/do nas w odwiedziny
M: O nie!! Roboty mam tyle, że muszę całe dnie siedzieć, bo się nie wyrobię. Tej pani mam coś uszyć i tamtej jeszcze. Nie dam rady.
No i do takiego scenariusza już się przyzwyczaiłam. I jak coś proponuję to już chyba tylko z rozpędu, bo odpowiedź znam. Kiedyś jak wiedziałam, że jest sama w domu zaproponowałam, że przyjadę i razem pojedziemy z Lalą na plac zabaw taki duży, który jest niedaleko rodziców. Usłyszałam, że nie, bo za daleko.

Doczekałam się

Po 2 latach i 10 miesiącach znowu mogę nieprzerwanie spać przez całą noc. Moje młodsze dziecko dopiero mając prawie 3 lata przestało wołać mleczka w nocy. Nie mogłam się doczekać tego. Ale tak poza tym to te noce są u nas bardzo krótkie. Czy to możliwe, żeby 3-latek potrzebował tylko ok 9 godzin snu na dobę? Bez drzemki w dzień po 20 do łóżka pada i zasypia w kilka sekund. A ok 5:30 - 6:00 pobudka. Chyba ja bym spała dłużej gdybym mogła.

środa, 5 czerwca 2013

Czekam na słońce

To prawdziwe i takie w przenośni.
Mamy już prawie połowę roku a dni ze słońcem było chyba tylko kilka. Tak się zastanawiam czy za jakiś czas nie okaże się, że w tym roku było więcej samobójstw i depresji??? Rozmyślam nad solarium, po to tylko aby się trochę rozgrzać. I nawet się zdecydowałam tylko dupy mi się nie chce ruszyć.
Tak jak na dworze tak i w sercu. Marazm i jakaś ogólna beznadzieja, brak celów.
W relacjach małżeńskich pozornie ok, a tak naprawdę to coraz dalej od siebie. Jeszcze nigdy mąż mnie tak bardzo nie irytował jak teraz. Wolę jak go nie ma. I najczęściej go nie ma. Przyzwyczaiłam się, że sama podejmuję decyzje, że nie ma dyskusji między nami, że mogę polegać tylko na sobie. Jak przestałam czegokolwiek oczekiwać i czekać to skończyło się moje rozgoryczenie. Odkryłam, że nie jest mi do niczego potrzebny.Jestem mniej nerwowa, bo olewam totalnie to czy będzie, zrobi coś, pójdzie gdzieś z nami czy nie. Mam swoje plany na spędzanie czasu mojego i dzieci i nie uzależniam tych planów od niego. Jak chce może się przyłączyć ale jak nie to nie. I w taki oto sposób byłam sama z dziećmi m.in. w wesołym miasteczku i na basenie. A do Zakopanego pojechaliśmy wszyscy, chociaż do ostatniego dnia nie było to pewne. Mówił, że może nam się nie uda wyjechać, bo on może się nie wyrobić. Powiedziałam, że my jesteśmy gotowi i pojedziemy najwyżej bez niego. Więc się zmobilizował. Pomimo pogody wyjazd się nawet udał. Ale nic nie wniósł do naszych relacji. Na moje pytanie kiedy będzie normalnie usłyszałam, że przecież jest normalnie. Więc niech tak będzie.
Potrzebuję jakiegoś kopniaka, motywacji i przede wszystkim słońca. Niedługo wracam do życia zawodowego. Miałam kilka pomysłów na jakąś działalność. Trochę się podowiadywawałam, ale niewiele, bo wszyscy traktują mnie jak natręta. I nie wiem gdzie się podziała ta moja przebojowość, która nie pozwalała się spławić. Tak ciężko zmusić się do działania.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Ufff

Jestem, żyję. Ale tak jakoś mi schodzi....
Święta były jednak wyjątkowe w tym roku. Bo..... chorowałam JA! Tzn nie tylko ja ale ja najgorzej. Na Lalę podziałał antybiotyk i już na Święta było OK. Dobrze, że dostała ten antybiotyk, bo posiew wykazał bakterię coli. Zrobiliśmy teraz kontrolne badanie i wynik będzie jutro. W piątek przed Świętami mnie dopadł jakiś wirus biegunkowy. Rozłożyło mnie bardzo szybko i tak jak jeszcze nigdy w życiu. Jeszcze przed południem załatwiałam różne sprawy w mieście i było ok. A ok godz 14 dostałam gorączki takiej z dreszczami i zaczęłam biegać do kibelka. Po tabletce gorączka spadła mi tylko trochę a potem znowu do góry do 40 stopni. Ok 18 przyjechała teściowa i jak zobaczyła jak mną telepie to zarządziła wyjazd do lekarza. Zadzwoniła do przychodni, gdzie urzęduje nasz lekarz rodzinny i się dowiedziała, że nie ma już żadnego lekarza w pracy chociaż przychodnia jest czynna do 20. Ciekawe po co do 20, jeśli nie ma lekarza? Jak mąż wrócił z pracy to zabrała mnie do takiej przychodni opieki nocnej i świątecznej do której mamy bardzo blisko. Musiało być ze mną nie najlepiej, bo lekarz przepisał mi jakieś 2 antybiotyki dojelitowe i zaznaczył, że jak do rana nie będzie poprawy to mam jechać do szpitala. Na szczęście po tych lekach nie miałam już gorączki ale czułam się bardzo słabo. Tak słabo, że nie mogłam wejść na piętro do łóżka. Leżałam całą sobotę na kanapie a jak musiałam iść do kibelka to po drodze odpoczywałam na krześle, bo brakowało mi tchu a nogi miałam jak z waty. W niedzielę było już lepiej ale tak całkiem dobrze to poczułam się dopiero po Świętach. W poniedziałek Wielkanocny zachorował Miś na.... biegunkę. No cóż. Można się było tego spodziewać, że się zarazi. Ale jak pomyślałam, że będzie tak cierpiał jak ja to chciało mi się wyć. Od razu po pierwszych objawach zaaplikowałam mu leki, które po prostu staram się zawsze posiadać przy 2 dzieci. Okazało się, że poza biegunką Miś czuje się całkiem dobrze, ma dobry humor i apetyt. Przeszedł przez to zupełnie inaczej niż ja. I dobrze, że się biedak tak nie męczył. Już w środę było po chorobie. Święta były więc wyjątkowe. Pierwszy raz w życiu na Święta w moim domu nie było nawet odkurzone. Pierwszy raz w życiu nie przygotowałam kompletnie nic na Święta. Pierwszy raz Święta jakby w ogóle Świętami nie były. No ale to już było i minęło.

W tym tygodniu były emocje związane z rekrutacją do przedszkola. Jakoś przez cały czas nie miałam w ogóle myśli, że Misia mogą nie przyjąć. Było to dla mnie oczywistą oczywistością, że będzie przyjęty i będą przez 1 rok chodzić z Lalą do tego samego przedszkola. Bo już za rok Lala pójdzie do szkoły (niestety). We wtorek sprawdziłam  listę w internecie i ok. Miś przyjęty do tego przedszkola co chciałam. Żadnych fajerwerków, bo przecież nie mogło być inaczej. W środę korzystając z przepięknej pogody zaraz po przedszkolu byliśmy na placu zabaw prawie do samego wieczora. Na placach były tłumy, bo wszyscy są spragnieni słońca. Wśród rodziców tylko 1 temat - przyjęcia do przedszkoli. Nasłuchałam się narzekań, biadolenia itp. Okazało się, że wiele dzieci 3 letnich nie zostało w ogóle przyjętych do żadnego przedszkola. Na placu była tylko jeszcze 1 dziewczynka oprócz Misia, której się udało. A było naprawdę dużo dzieci. Poza tym rodzice opowiadali o dzieciach swoich znajomych, które też się nie dostały. Po prostu masakra. Nie miałam tej świadomości, że z miejscami w przedszkolu było tak źle. A ja cały czas byłam o to spokojna. A syn koleżanki też nie został przyjęty. No to tyle w tym temacie.

Dzieciaki nie mogą nacieszyć się zabawami na dworze. Jak wracamy z przedszkola to wcale nie wchodzą do domu. Nawet kolację jedzą na dworze a potem z trudem wganiam ich do domu. Najchętniej całych wtedy wrzuciłabym do pralki. Wreszcie jest to na co czekaliśmy długie miesiące. Dzisiaj wymyłam po zimie taras (ponad 30 metrów) i meble na tarasie. Tym samym ogłosiłam rozpoczęcie sezonu tarasowo grillowego. Hurraa!! I z tej okazji zaprosiłam teściową na kawę na tarasie ale niestety kawę musiałyśmy wypić przed domem, żeby mieć oko na dzieci w piaskownicy.

Cały tydzień wieczory spędzam samotnie z piwkiem przed laptopem. Mąż wraca z pracy wykąpać się i przespać. Mówi, że już niedługo będzie normalnie. Nie wiem tylko co to znaczy "niedługo" :-). Jest teraz na końcówce końca wdrażania nowego systemu. Podobno nawet już wdrożyli ale są jakieś błędy.....

Po długim majowym weekendzie planujemy wypad w góry. Wszyscy w szóstkę :-). My, dzieci i teściowie. Plan jest taki. 4 dni. Rano z mężem we dwójkę wychodzimy w góry. Dzieci zostają z dziadkami - chodzą po mieście, jadą tam gdzie wjeżdżają kolejki i inne takie. A popołudnia spędzamy razem. Wilk syty i owca cała. My pochodzimy po górach i nie będziemy się rozstawać z dziećmi.
Chciałam też przeforsować wakacje nad ciepłym morzem. Znalazłam nawet fajne oferty w Hiszpani. Ale mój mąż jest nieprzekonany. Najpierw mówił, że dzieci za małe i będzie z nimi problem. Jak zrobiłam mu kalkulację, że na takie wakacje wydamy tylko odrobinę więcej niż na poprzednie w Krynicy to trochę zmiękł. Bo jednak kwestia pieniędzy to jest to co do niego najlepiej dociera. Już czytał opinie o hotelach, sprawdzał pogodę i temperaturę wody po czym uznał, że przez tydzień to dzieci nie będą miały co robić nad morzem. Będą się nudzić. I dupa. Uparty jak osioł. Wiele osób już mu powiedziało, że nie ma takiej opcji, żeby się dzieciom plaża i morze znudziły. On jednak wie lepiej. A ja myślę, że bardziej się boi, że to on oszaleje z nudów po kilku dniach na plaży :-)

środa, 27 marca 2013

Święta będą u nas tradycyjne

W ogóle nie zauważam tych zbliżających się Świąt. Okna nie umyte, ale nie mam zamiaru ich myć w taką zimową pogodę. O pogodzie pisać nie będę, bo to chyba oczywiste jak bardzo mi się podoba. Nic nie szykuję. Z całych świąt odbębnimy tylko święconkę. Potem w jeden dzień obiad u jednych dziadków, a w drugi dzień u drugich. Święta spędzimy tradycyjnie na podawaniu lekarstw i mierzeniu gorączki. Mam nadzieję, że nie spędzimy tych świąt wyjątkowo w szpitalu. Chociaż w tej kwestii moja intuicja podpowiada mi inaczej. Lali przyplątało się jakieś dziadostwo i nawet nie wiadomo co to. Od tygodnia ma gorączkę taką trochę ponad 38 stopni. Poza tym kompletnie NIC jej nie jest. Zrobiliśmy różne badania i nadal nic nie wiadomo. Nie wszystkie wyszły dobrze ale nie wskazały nic jednoznacznie. Jest podejrzenie jakiejś bakterii ale wyniki posiewu będą dopiero po świętach.
Zapisałam Misia do przedszkola. Jeszcze muszę do końca tygodnia załatwić zaświadczenie z pracy i dołączyć do wniosku. Mąż też musi wziąć z pracy zaświadczenie i od tygodnia o tym zapomina.... Myślicie, że zdąży do jutra to załatwić?
No to Wesołych Świąt!!

wtorek, 19 marca 2013

Ludzie i taborety

Jakiś czas temu ogłosiłam w serwisie ogłoszeń lokalnych, że oddam za darmo łóżeczko dziecięce. Łóżeczko przetrwało 4 dzieci. 2 moich i 2 koleżanki, od której dostałam łóżeczko. Jest trochę poobijane, zrobiłam fotkę żeby było widać. Jak syn zaczął intensywnie skakać w tym łóżeczku to się porozchodziło na łączeniach więc zostało przez nas posklejane jakimś stolarskim klejem. I się trzyma. Tak się trzyma, że rozłożyć się go raczej nie da. Wszystko to opisałam w ogłoszeniu. Napisałam też, że materac mogę sprzedać osobno za tyle i tyle. Generalnie wolałabym go zostawić, bo może się jeszcze przydać na wakacje do łóżeczka turystycznego. W związku z tym, że łóżeczko jest sklejone nie da rady go wysłać. Chcę go oddać za darmo, bo po pierwsze sama je dostałam, a po drugie widzę na allegro jak trudno sprzedać za parę złotych łóżeczka prawie jak nówki. Uznałam, że takiego z defektami to nawet za 10 zł nie ma co wystawiać. Niech idzie za darmo.
I się zaczęło. Ponieważ łóżeczko za darmo to w ciągu 3 tygodni zaliczyło prawie 4 tys wyświetleń.
Dostałam kilkadziesiąt maili z zapytaniem czy aktualne a po mojej odpowiedzi, że tak, kontakt się urywał. Dziwne, bo wydawało mi się, że jak nieaktualne to się ogłoszenie usuwa. A jak się już o to pyta to jest się trochę zainteresowanym, a nie pyta się tylko po to, żeby zapytać.
Kilkanaście maili z zapytaniem ile będzie kosztować wysyłka??
Kilka maili z zapytaniem czy łóżeczko jest z materacem??
Kilka telefonów: "A gdzie można odebrać?" Mówię nazwę dzielnicy - w słuchawce cisza. Mówię nazwę ulicy - w słuchawce cisza. Mówię nazwę miasta - i słyszę: "ooooo to za daleko, bo jestem z Gdańska/Warszawy/ itp. Ja mieszkam na Śląsku a nazwa miasta widnieje jak byk w ogłoszeniu.
Dzwonił też taki 1 pan, który chyba przebił wszystkich. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
-czy aktualne?
-tak
-a do osobówki wejdzie?
-raczej nie, bo jest sklejone
-a to nie wiedziałem, nie napisała pani tego. Ale jak to sklejone?
-no sklejone na łączeniach, bo się rozłaziło
-aaa to nic. Ja sobie je na miejscu rozkleję
-????? Niby jak?
-No ja ze szwagrem przyjadę, bo on ma kombiaka i klej się troche rozpuści resztę przetnie i da radę. A jesteście w domu teraz? (nie wiem co miała znaczyć ta liczba mnoga). Bo ja z J. jestem to mam kawałek drogi. (no kawałek jakieś 150km).
U mnie proces myślowy przebiegał szybko i uznałam, że jak on mi chce tu ze szwagrem przyjeżdżać i coś rozcinać i jeszcze nie wiadomo co to niech on lepiej przyjedzie jak nie jestem sama.
-Nie ma. Może pan przyjechać po 17.
-o nie. Po ciemku to ja nie trafię!
Tutaj szczęka mi opadła.
-to może w weekend?
-to ja jeszcze zadzwonię
Weekend minął i nie zadzwonił na szczęście.

Przez 3 tygodnie żadnego konkretu a tyle zawracania dupy.
Przeraża mnie analfabetyzm. Niby wszyscy potrafią czytać, znają literki, przeczytają to co muszą a nie rozumieją prawie nic. Z mojego ogłoszenia WSZYSCY zrozumieli, że za darmo, resztę zrozumieli już nieliczni.
Trochę mi się przypomniały czasy mojej pracy. I kontakt z takimi analfabetami na codzień. Dramat. Uświadomiłam sobie, że to kolejny powód dla którego muszę sobie znaleźć inną pracę. Przez 5 lat urlopu wychowawczego już prawie zapomniałam, że większość naszego społeczeństwa to analfabeci wtórni.

czwartek, 7 marca 2013

Bilans wczorajszego dnia

Przebita opona.
Zepsute żelazko.
Brama wjazdowa się nie zamyka (jest na pilota).
Telefon wpadł mi do kibelka.... Wyjęłam, wysuszyłam ale nie chce działać uparciuch.

Najbardziej brakuje mi żelazka, bo uwielbiam prasować. Prasowanie działa na mnie odprężająco. Pewnie gdyby nie to, że kartę SIM przełożyłam do jakiegoś starego telefonu, to najbardziej brakowałoby mi telefonu...

poniedziałek, 4 marca 2013

Aż chce się żyć!

Wreszcie!! Świeci słonko, kilka stopni na plusie. Wszystko stało się piękniejsze. Od razu wszystko lepiej się układa, nastroje lepsze. Chce mi się. Po prostu mi się chce. Robić coś, działać, iść na dwór, bawić się z dziećmi, planować i wiele innych rzeczy mi się chce!

sobota, 23 lutego 2013

Weekendowe spanie

Jak to jest, że w tygodniu dzieci wstają po 7, a czasami trzeba nawet budzić do przedszkola. A w sobotę, np. dzisiaj pobudka o 5:30???

Chyba ostatnio za dużo myślę. Od tego myślenia przewartościowało mi się wszystko w głowie. To co wcześniej wydawało mi się białe teraz jest szare. To co było czarne teraz też jest szare. Te moje przemyślenia są powodem kolejnych przemyśleń. Śpię normalnie a wstaję niewyspana. Nie pamiętam snów, ale jak czasami budzę się w nocy do Misia to czuję jakbym się wyrwała z jakiegoś strasznego harmidru. I te pobudki są dla mnie ulgą.

środa, 20 lutego 2013

Dzieci jedzą

Wróciliśmy z przedszkola. Pytam dzieci co chcą zjeść. Miś mówi, że chce bułę. Lala tak samo. Zasiadły więc dzieci przy stole i zajadały suche bułki kajzerki. Dla Misia najlepszy posiłek jaki istnieje. Bułka może być na śniadanie, obiad i kolację. Jedzenie buły wygląda tak, że najpierw robi się palcem dziurę i wyjada wszystko ze środka tak że zostaje sama skórka. Potem w zależności od stopnia głodu zjada się skórkę albo nie. Dzisiaj Lala wyjadła środek resztę rozerwała na pół i chce żeby jej to posmarować serkiem. Takim homogenizowanym Danio z czekoladą dla ścisłości. Dałam jej serek i łyżeczkę, żeby sobie sama smarowała. Posmarowała i woła jeszcze szyneczki (!). Położyła na serek szyneczkę, złożyła obie połówki i.... podobno smakowało jak galaretka owocowa :-).

sobota, 16 lutego 2013

2 teksty córki

Mimo, że są ferie to Lala chodzi do przedszkola. Nasze przedszkole pracuje normalnie chociaż dzieci jest mniej. W soboty chodzi na zajęcia plastyczne. Babcia coś takiego wymyśliła i zawozi na nie Lalę a potem przywozi. Wczoraj w drodze do przedszkola mówię do Lali: "Dziś jest piątek a jutro sobota - będzie wolne." Lala na to: "No chyba, że Ty będziesz miała wolne, bo ja nie! Ja idę na rysunki; zapomniałaś?" Tak w ogóle to Lala uwielbia te zajęcia.
Popołudniu w domu mizdrzy się do lustra i na różne sposoby układa na szyi szalik. Po każdej zmianie ułożenia pyta się jak wygląda. Ja za każdym razem odpowiadam coś w stylu pięknie, ślicznie, fajnie. Po którymś razie wcale już na nią nie patrzę tylko odpowiadam. Lala to zauważa i mnie upomina, że przecież na nią nie patrzę to skąd wiem, że ładnie wygląda. Powiedziałam wtedy, że jest najpiękniejsza na świecie, że jakkolwiek ten szalik założy to i tak będzie najpiękniejsza. Lala dostała skrzydeł, zaczęła skakać i mnie przytulać i całować. I mówi: "Powiem Paulince w przedszkolu, że jestem najpiękniejsza na świecie i Marysi też powiem!" Trochę próbowałam jej wytłumaczyć, że Paulina jest też najpiękniejsza dla swojej mamy i Marysia też ale chyba tego nie słyszała....
Takie czasami mamy fajne momenty, ale często też prowadzimy wojnę. Dzisiaj dzień zaczęłyśmy właśnie od wojny. Obecnie głównie chodzi o to, że nie słucha. Ja jak coś do niej mówię to upewniam się czy słyszy, staję na wprost i mówię. Pytam czy słyszała. Z tym bywa różnie. I najczęściej nie zrobi tego o co ją proszę ale okłamie mnie, że zrobiła. Dzisiaj po porannych scenach tego typu zaczęłąm ją traktować tak jak ona traktuje mnie. O coś mnie prosi a ja udaję, że nie słyszę, albo mówię, że już to zrobiłam, choć nie ruszyłam się od stołu. W efekcie od rana jest płacz. Przeprosiny, obietnice, że już tak nie będzie.... Wszystko po raz kolejny. Najpóźniej od jutra zaczniemy od początku - Lala zapomni co obiecała.

wtorek, 12 lutego 2013

Zimowanie

Mam już dość. Bardzo dość! Zimy oczywiście. Jak długo można żyć bez energii słonecznej?
Złapałam jakąś chandrę. Nie mam pomysłu na spędzanie czasu, nic mi się nie chce. Siedzimy w domu z Misiem i się nudzimy. On potrzebuje propozycji zabawy, a ja nie mam pomysłu i ochoty na zabawę. Ogląda dużo bajek. Dużo za dużo. A ja i tak nic nie robię, bo mi się nie chce. Ciągle chce mi się spać. Na dwór prawie wcale nie wychodzimy. Miś też nie za bardzo lubi zabawę na zimnie. Ma to po mamusi. Nie znosi rękawiczek, a bez nich mu zimno. Muszę go przekonywać, żeby wyszedł z domu jak musimy jechać do przedszkola. I jak nie musimy nigdzie wychodzić to nie wychodzimy. Ale ile tak można?
Nerwy mi coraz częściej puszczają. Moja cierpliwość jest zerowa. Często wybucham i krzyczę.
Lala ma jakąś głuchotę nabytą. Ignoruje wszystko co do niej mówię. A jak zaczynam krzyczeć to mówi, żebym nie krzyczała, bo ona przecież słyszy. Nieraz sprawdzam to czy słucha. Mówię coś raz i drugi raz i pytam się czy słyszała. Odpowiada, że tak. Więc proszę, żeby powtórzyła co mówiłam. I wtedy słyszę taki tekst: A co mówiłaś?
Notorycznie powtarza się taka sytuacja przed kąpielą. Woda nalana, wszystko przygotowane a Lala biega, skacze, śpiewa itd. Nie słucha nawoływania do wanny. A mnie szlag trafia. Nie cierpię kiedy tak się zachowuje. Mamy ustalony rytuał. Idziemy na górę, lejemy wodę i jest kąpiel. Czas na zabawę się skończył. Mamy też ustalone, że jak nie wejdzie od razu do wanny to może sobie robić co chce, iść spać kiedy chce a nas to nie interesuje, nie będzie jej nikt czytał i nikt przytulał. Kilka razy zdarzyło się, że to wyegzekwowałam. I kilka razy obiecała, że już tak nie będzie. Wczoraj znów była taka akcja. Poinformowałam ją, że wiele razy mówiłam, że tego bardzo nie lubię i może sobie robić co chce, może nawet w ogóle nie iść spać. To ona w płacz. Stoi i ryczy. Przez płacz gada, że ona już teraz wejdzie do wanny tylko żebym ją potem usypiała. Złamałam się i mówię OK tylko teraz wchodź do wanny. A ta dalej stoi i ryczy. Zdążyłam wykąpać Misia, ubrać w piżamkę i położyć do łóżka a ta dalej stoi i ryczy. Ręce opadają. Na szczęście dla niej tata był w domu, bo moje nerwy tego nie wytrzymały.
Jutro idę do fryzjera i kosmetyczki. Zamówiłam sobie książkę i jutro powinna przyjść. Zaczęłam przeglądać wakacyjne oferty. Chcę przekonać męża do wyjazdu nad jakieś ciepłe morze. On uważa, że dzieci są jeszcze za małe i będzie z nimi więcej kłopotu niż odpoczynku, bo np mogą tam zachorować itd.
Może to wszystko w jakiś sposób mi pomoże.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Ciekawy weekend

Oj działo się u nas w ten weekend. Mąż zaprosił 2 pary naszych przyjaciół na swoje "okrągłe" urodziny. Urodziny wypadały w tygodniu, ale imprezkę zrobiliśmy w sobotę. Co roku nie obchodzimy urodzin. Wpadają tylko na kawkę rodzice, ale w tym roku to były wyjątkowe urodziny. Następne takie dopiero za 10 lat :-). Rodzice też byli zaproszeni i uzbierało się kilkanaście osób wliczając nas i dzieci. Troszkę się napracowałam, bo chciałam wszystko przygotować. Pierwszy raz spróbowałam nawet zrobić tort. I wszystko wyszło super. Z tortu byłam dumna. Sałatki, sernik, śledziki - wszystko poznikało ze stołu. Warto było. Kiedyś lubiłam przygotowywać wszystko sama. Potem brakowało czasu i było wszystko gotowe ze sklepu. A teraz sobie znowu "poszalałam".
Jak sobie umyśliłam tak też zrobiłam i kupiłam bilety do teatru. Byliśmy na sztuce wczoraj. Rewelacja! Sztuka wyśmienita! Gra aktorów wybitna! 3 główne role grali aktorzy dobrze wszystkim znani z telewizji :-). Była pełna sala, dużo śmiechu i oklasków. Aż żal było wychodzić... Fajnie byłoby co jakiś czas wyrwać się do teatru. Żebyśmy tylko w tym zabieganiu o tym nie zapomnieli.
Na ten tydzień jestem więc pozytywnie naładowana.

czwartek, 31 stycznia 2013

Nie mam co napisać

Ostatnio wieczorami czuję się jak po wojnie. Kilka dni Lala była w domu, bo trochę chorowała. To była masakra. I tym razem to nie z Lalą było najgorzej tylko z Miśkiem. Uparty wymuszacz urządzał 40-minutowe płacze np o to: żeby Lala grała w inną grę na komputerze, że tej bajki nie chce, że ja (!) mam posprzątać jego klocki teraz! i ciągnie/pcha mnie w stronę klocków i zanosi się płaczem i krzyczy: "sprzątaj teraz". Dzisiaj już Lala poszła do przedszkola a ja przed południem byłam jakaś taka skołowaciała. Do tego z Miśka zrobił się straszny urwis. Dzisiaj np wykąpał pilota od tv w kubku z sokiem. Wysuszyłam na kaloryferze ale nie wszystkie przyciski działają. Mąż jeszcze tego nie wie, bo oczywiście go nie ma. Wyszłam dzisiaj z nim na dwór w kaloszach, żeby poskakał w kałużach. To ulubiona zabawa moich dzieci. Podpatrzyły chyba u Świnki Peppy. Po pół godzinie moje dziecko było mokre do pasa. Na szczęście były to nieprzemakalne spodnie. A woda lała się do kaloszy od góry, stopy chlupotały ale Misiowi to wcale nie przeszkadzało. Kalosze i spodnie nie zdążyły wyschnąć i po Lalę pojechaliśmy w zwykłych butach. Ciężko było go utrzymać w miarę suchego.

środa, 23 stycznia 2013

Mój ruch

Mąż nie pojechał na te swoje narty... Nie było śniegu. Może pojedzie pod koniec lutego albo w marcu ale to wątpliwe, bo ten kolega chyba w tym terminie nie pojedzie. Widzimy się rzadko, bo ciągle jest w pracy. Dzieci zamiast tęsknić nie chcą się z tatą bawić, nie chcą z nim usypiać. A Lala wczoraj protestowała, żeby tata jechał z nami do dziadków z okazji ich święta. Nie kumam dlaczego tak się dzieje. Ja ich zupełnie nie ukierunkowuje w tym temacie. Mama jest niezastapiona podczas wszystkich czynności. Jak już coś to ewentualnie może być babcia ale tata nie.
Podobno ten trudny okres w pracy dobiega końca i mój mąż planuje odbierać te wszystkie nadgodziny... Nie wiem co to będzie... Co my będziemy robić?? Jeszcze 2 lata temu bym się cieszyła i miała mnóstwo planów. A teraz... będzie nam chyba za ciasno.
Za kilka dni mąż ma urodziny. Nie miałam zamiaru mu nic kupować. Ani pomysłu nie miałam, bo wszystkie zostały wykorzystane na gwiadkę. Ani ochoty, bo moje urodziny miesiąc temu mąż przemilczał. Chociaż jak zwykle wpadli z życzeniami rodzice jedni i drudzy więc nie dało się zapomnieć. Zaświtał mi jednak taki pomysł, aby wykorzystać tę okazję i zrobić pierwszy krok do przełamania tego marazmu. Przy okazji sprawić sobie przyjemność. Pomyślałam, żeby kupić bilety do teatru. W niedzielę byłam z Lalą w teatrze i przypomniałam sobie, że mi tego brakuje. Stąd właściwie wziął się ten pomysł. Mąż z pewnością nie odmówi. A ja miło spędzę czas. I jeszcze może się to jakoś korzystnie odbije...

czwartek, 17 stycznia 2013

Chaos

W moim domu i w moim życiu panuje ostatnio straszny chaos. Miałam kilka pomysłów na posta. A kiedy mam możliwość usiąść do kompa to mam pustkę w głowie. Niby wiem co chciałam napisać ale słów mi brakuje. Inna sprawa, że coraz rzadziej mam możliwość spokojnie posiedzieć przy kompie w dzień, bo Miś najczęściej już nie śpi w dzień. Wieczorem zwykle robię inne rzeczy. Poza tym jest mąż w domu a mój blog to tajemnica... Mam wrażenie, że ostatnio nie mogę ogarnąć domu, dzieci. Mam na myśli okropny bałagan i wiecznie płaczące i czegoś chcące dzieci. Wczoraj i dziś trochę ogarnęłam dom i trochę mi lepiej. Poczułam, że odzyskuję kontrolę.
Pomyślałam, że muszę sobie napisać jakiś program odżywiania i ćwiczeń. Chodzi mi o to, żeby stworzyć sobie takie indywidualne menu np na tydzień. Ustalić sobie jakiś czas na bieganie i przestrzegać tego. Mam problem z systematycznością i podjadaniem. Na stresujące sytuacje reaguję niekontrolowanym podjadaniem. Zwłaszcza czekolady, ciastek i innych słodyczy. A jak nic takiego nie ma w domu to aż mnie nosi. Obiecuję sobie, że będę nad tym panować ale mi to nie wychodzi. Może jak sobie ustalę taki plan to coś się poprawi. Bo efekt ostatniego roku jest taki, że szlag trafił to co schudłam 2 lata lemu. Żle mi z tym okropnie. Bo wiem, że można schudnąć i nie jest to jakaś katorga tylko trzeba mieć motywację.I przede wszystkim nie zajadać kłopotów.
Misiek daje czadu ostatnio. Jako, że jestem z dzieciakami sama od 6 rano do późnego popołudnia to wszędzie muszę chodzić z nimi. Rano zaprowadzamy Lalę do przedszkola. I zaczynają się problemy, bo Misiek nie chce. Nie chce i już. Żadne argumenty nie skutkują. Kończy się to siłowym ubieraniem i wyjściem z płaczem. Potem Misiek nie chce wysiąść z samochodu. Więc biorę go pod pachę i idziemy z płaczem. W przedszkolu panie wyglądają z sal zobaczyć co za krzywda się dziecku dzieje. Lalę trzeba zaprowadzić na górę. Tzn nie trzeba, bo może sama pójść, ale księżniczka sobie życzy, żeby ją odprowadzić pod same drzwi. Misiek nie chce iść na górę. Zostać i poczekać przy schodach (jak robił to wcześniej) też nie chce. Więc idę z Lalą na górę, Misiek z wyciem za nami. Potem trzeba wracać na dół, Misiek nie chce. Biorę więc pod pachę i wychodzimy na syrenie. Taki scenariusz powtarza się od poniedziałku. Podobnie jest jak idziemy odebrać Lalę. Wczoraj myślę sobie nastraszę gnoja. Nie chcesz iść to idę sama. Ubrałam się, wyszłam, wyprowadziłam auto z garażu. Wracam i spodziewam się, że płacze i woła za mną a on co? Schował mi się i jeszcze musiałam go szukać. Ubaw miał, że mi kawał zrobił, a wyjśc i tak nie chciał. Więc znowu ubierałam go techniką siłową. Po drodze płacze, że zapomniał rękawiczek. Pokazuję mu, że mam jego rękawiczki. To ten wtedy w płacz, że on nie chce rękawiczek... Chyba niedługo zwariuję.

niedziela, 13 stycznia 2013

Obojętność

Obojętność to jest to co obecnie czuję do męża. Już się nie denerwuję, nie wkurzam i już chyba nic mnie nie zdziwi. A każdy kolejny dzień utwierdza mnie w przekonaniu o życiowej pomyłce...

piątek, 11 stycznia 2013

Coś pozytywnego

Już myślałam, że straciłam koleżankę. Odkąd pamiętam to zawsze ja do niej dzwoniłam, słałam smsy, odwiedzałam, namawiałam na spotkania. Bo mieszkamy bardzo blisko a jednak daleko... Często kiedy dzwoniłam to słyszałam "myślałam dzisiaj o Tobie, miałam zadzwonić". Bo ja taka jestem, że lubię z ludźmi gadać, spotykać się. I jak siedzę z dzieckiem w domu to brakuje mi kontaktu z innymi dorosłymi. Więc szukam kontaktu, dzwonię do znajomych bliższych i dalszych zapytać co słychać. Chętnie wpadam gdzieś na kawkę i jeszcze chętnie robię komuś kawkę u siebie. Gdzieś tak pod koniec września pomyślałam, że ja się tej koleżance chyba narzucam i już tak nie chcę. Chciałam się przekonać kiedy ona się odezwie, czy w ogóle sobie o mnie przypomni... Nie wysłałam też smsa z życzeniami na święta. Oczekiwałam jednak, że od niej takiego dostanę i odpiszę. Żal mi było tej znajomości. Ten brak odezwu utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie mogę pchać się do czyjegoś życia jeśli ten ktoś nie ma na to ochoty. Trudno. Smutno mi było z tego powodu. Aż tu przedwczoraj koleżanka przyjechała popołudniu. Doznałam szoku. Tego nigdy bym się nie spodziewała. Wypiłyśmy herbatkę. Przeprosiła, że tak długo się nie odzywała. Mówiła, że zmieniła telefon i straciła część kontaktów. Było mi miło, że nie przekreśliła tej znajomości. A jak dalej będzie to zobaczymy.

EDIT

Chyba chodziło tylko o to, żeby mnie zaprosić na prezentację jakichś garów. Tu zonk, bo ja nienawidzę takich prezentacji i ciśnienie mi się podnosi na samą myśl. Odmówiłam. Koleżanka nie pojawiłą się na umówionym spotkaniu, nie odbierała telefonu, nie oddzwoniła i nie odpowiedziała na smsa. A jak już siedziałyśmy przy piwku z MM napisała, że źle się czuje i nie przyjdzie. Przykre...

czwartek, 3 stycznia 2013

Święta, święta i po świętach.... Chyba jednak się cieszę, że już jest po. Święta minęły nadzwyczaj spokojnie. Nadal straszny spokój u nas ale to tylko cisza przed burzą. Jak mąż mnie wkurza to brak mi słów. Wkurza mnie to co robi a jeszcze bardziej wkurza mnie to czego nie robi. Zastanawiam się czy to ja jestem z innego świata, czy może mam tak płytką wyobraźnię, że po prostu niektórych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Nie umiem sobie wyobrazić jak można nie zainteresować się swoją rodziną będąc 18 godzin poza domem. Jak można wyjść do pracy jak wszyscy śpią, wrócić jak wszyscy śpią i przez cały ten czas nie zainteresować się jak u nas. Wspomnę tylko, że to był czas kiedy dzieci były chore, siedzieliśmy w domu, a tym czy nam czegoś nie potrzeba interesowała się teściowa i sąsiadka. Babcie były w stanie dzwonić kilka razy dziennie i pytać jak dzieci (w sensie zdrowieją czy nie), nawet koleżanka spotkana w aptece pisze potem smsa czy u nas lepiej a własny ojciec ma nas głęboko w dupie. W tamten dzień napisałam do niego smsa z zapytaniem czy w następny dzień też go nie będzie. Odpowiedzi się nie doczekałam. W Nowy Rok zaproponowałam, żebyśmy może wyszli na jakiś spacer. A mąż zdziwiony się pyta: "A dzieci już zdrowe???" Nie zauważył, że skończyły kaszleć, brać lekarstwa i od kilku dni wychodziły na dwór. Brak mi słów, kłócić mi się nie chce. Przestałam oczekiwać, że zrozumiem jego motywy działania, bo doszłam do wniosku, że nie mam tak wybujałej wyobraźni. Chyba nigdy nie pojmę jak można kilka godzin dziennie poświęcić na wyszukiwanie oferty wyjazdu na narty (musi być najlepsza i najtańsza), ileś tam czasu na przejrzenie wykresów notowań, przeczytanie pudelka i innych pierdół a nie poświęcić ani minuty na zainteresowanie się swoją rodziną. Wiem, że w pracy jest się po to, żeby pracować i czasami można mieć urwanie głowy, ale nie zrozumiem jak można przez cały dzień nie skierować myśli w stronę najbliższych. Choćby jedząc kanapkę albo siedząc na kiblu. Trudno się żyje ze świadomością, że jest się tak daleko w hierarchii wartości. Za nartami, żużlem, giełdą, pudelkiem, oczywiście pracą i jeszcze paroma innymi rzeczami. Nie mogę się doczekać tego wyjazdu na narty. Mam nadzieję, że znajdzie ofertę najlepszą i najtańszą i że kolega z którym ma jechać się nie wycofa. Chcę pobyć sama przez kilka dni, chcę go nie widzieć przez kilka dni. Liczę na to, że może w jakiś sposób nam to pomoże.